Maluję pejzaże.
Maluje rzeczywistość, która mnie otacza. Maluje rzeczy które znajdują się dookoła mnie. Rzeczy z pozoru oczywiste, lecz często niezauważane.
Czasami dokumentuję tylko pewną scenę. Innym razem próbuje wynajdywać najbardziej pomijalne, pozornie nieciekawe fragmenty i umieszczać je w centrum uwagi. Zdarza się, że w moich pracach zawarta zostaje pewna kompozycją, wzór światła i cieni, kształtów i form, kolory i kontrasty. Czasami jednak wystarcza sama powierzchnia – ziemia, pole ze śniegiem, odbicie na wodzie. Wyzwaniem, które przed sobą stawiam, jest dostrzeżenie detalu w minimalistycznej kompozycji. Aby to osiągnąć wykorzystuję w swoich obrazach fakturę – długie, grube, wystające pociągnięcia farby – dla podkreślenia kształtu i zaakcentowania koloru.
Zrobiłam dyplom z tkaniny artystycznej. W czasie swoich studiów pracowałam z tekstyliami i nićmi. Cały czas próbuje łączyć te umiejętności z malarstwem. To właśnie dlatego faktura na moich obrazach przypomina układ nici na krośnie. Jak gobelin, utkany farbami na płótnie.
Moim celem jest namalowanie obrazu, który nie będzie jedynie szkicem czy etiudą, lecz starannie przygotowanym, przemyślanym dziełem sztuki.
Podobnie jak gobelin.
Olena Horhol
Najbardziej charakterystyczną cechą obrazów Oleny Horhol jest z pewnością ich wyraźna, chropowata faktura. Widzowi niezwykle trudno jest oprzeć się pokusie, by wejść z nim w kontakt fizyczny, poznawać je nie tylko zmysłem wzroku, lecz również dotyku. Odbiorca pragnie wodzić palcem po zgrubieniach farby, poczuć na opuszkach nierówności, wypukłości i wklęśnięcia, z których utkana jest kompozycja. To słowo – „utkana” – pojawia się tu nieprzypadkowo. Źródeł użycia tej charakterystycznej, ekspresyjnej metody malarskiej możemy bowiem szukać w wykształceniu i praktyce artystycznej Oleny Horhol, która ukończyła studia z dziedziny tkaniny artystycznej.
Obrazy artystki zaliczyć można z pewnością do kręgu współczesnego malarstwa pejzażowego. Olena Horhol dokonuje jednak bardzo charakterystycznej, osobistej interpretacji tego wiekowego, często podejmowanego w sztuce tematu. Jej kompozycje są minimalistyczne, syntetyczne. Czasem w jej obrazach rozpoznajemy linię horyzontu, bezkres pustego nieba i pokrytej śniegiem ziemi. Brak tu zbędnych detali, kompozycja jest czytelna, czysta, uspokojona. Częściej jednak zdarza się, że artystka przedstawia wyłącznie rośliny – bujne, mieniące się wieloma kolorami krzewy, zbudowane z podłużnych, wypukłych pasm materii malarskiej. W tych syntetycznych płótnach nawiązania do otaczającej nas rzeczywistości są bardzo dalekie. Obrazy te stają się otwartą przestrzenią, w której artystka przeprowadza eksperymenty formalne zbliżające jej sztukę do świata abstrakcji.
Marcin Krajewski
Niewiele miejsca pozostaje dla klasycznego malarstwa w dobie twórców poszukujących i próbujący przekroczyć jego granice. Na szczęście wśród współczesnych malarz można odszukać również takich, którzy cenią dawnych mistrzów pędzla i skupiają się na kontynuowaniu tradycji w sztuce. Wśród nich znajduje się Wojciech Piekarski, który tworzy pejzaże, weduty, martwe natury czy akty.
W dobie abstrakcjonizmu, instalacji, i wykorzystywania nowych mediów w sztuce, artysta zdecydował o tym, że to właśnie wizerunku natury będą dla niego głównym tematem płócien. Wojciech Piekarski, wykorzystując tradycyjną technikę i formę malarską, obrazuje piękno polskiego krajobrazu w czasie zmieniających się pór roku. Podobnie jak młodopolscy malarze, portretuje przyrodę poddającą się nie tylko sezonowym przemianom, ale również uwiecznia jej codzienny rytm rządzony przez wschody i zachody słońca. W każdym płótnie Wojciecha Piekarskiego można dostrzec nostalgię mglistego poranka, radość południowej ferii słonecznych barw czy spokój nadchodzącego wieczoru.
Płótna Wojciecha Piekarskiego przedstawiające martwe natury, to doskonały przykład wybitnego warsztatu artysty. Podobnie jak holenderscy mistrzowie martwych natur, Willem Kalf, Willem Claesz Heda czy hiszpańscy jak na przykład Francisco de Zurbarán, Wojciech Piekarski maluje precyzyjne i pozornie nieożywione kompozycje, które są jednak pełne ukrytej treści. W przypadku dawnych mistrzów kompozycje te miały często wydźwięk wanitatywny. Z kolei obrazy Wojciecha Piekarskiego wydają się być pochwałą życia i hołdem dla natury obdarzającej człowieka swoimi plonami – soczystymi jabłkami, pełnymi smaku winogronami czy słodyczą pomarańczy.
Wojciech Piekarski maluje również akty i portrety. Płótna te cechuje niemal fotograficzny realizm, oraz podobnie jak pozostałe dzieła artysty, niezwykła pewność ręki w prowadzeniu pędzla. Swoboda z jaką malarz buduje anatomiczne układy ciał budzi podziw. Podobnie jak delikatny, można powiedzieć sztafaż, zawarty w kompozycji czyli draperie, którymi osłonięta jest, lub na tle których siedzi modelka. One same, mogłyby stanowić dzieło sztuki. Miękkość lub wręcz przeciwnie sztywność namalowanej tkaniny, jej załamania a nawet zagniecenia oddane w płótnach Wojciecha Piekarskiego są dowodem najwyższego kunsztu artysty, który dopracowuje dzieło w każdym, nawet najmniejszym detalu.
Zespół Pragalerii
Ważną rolę w mojej twórczości odgrywa intuicja, a inspiracje do tworzenia czerpię z własnych doświadczeń, obserwacji i przeżyć. Kiedy maluję, staram się przedstawiać pewną historię. Nawiązuję do ludzi mi bliskich, rzeczy, które usłyszałem, do doświadczeń, które przeżyłem. Sceny życia codziennego pokazują mi rzeczywistość przez pryzmat czegoś niezdefiniowanego, dynamicznego, pełnego groteski i absurdu, gdzie prawdziwe zachowania ludzi są tak naprawdę skryte pod pewnego rodzaju maską. Postacie śpią, siedzą, lunatykują, uciekają z obrazu albo stapiają się z tłem, są monochromatyczne i kolorowe, zdeformowane i proporcjonalne. Dlatego moje obrazy pełne są figuracji, która przeplata się z płaszczyznami abstrakcyjnymi obfitującymi w geometrię. Ekspresja i kolor to najbardziej widoczne cechy w moim malarstwie. Dynamiczne ruchy pędzla pozwalają na nieograniczoną wolność i wiele możliwości a efekt końcowy zawsze jest trudny do przewidzenia. To pozwala mi wyrażać siebie, jest osobiste i autentyczne.
Tobiasz Frączek
W twórczości Tobiasza Frączka widać wpływy George’a Grosza oraz Willema de Kooninga. Świeże, wibrujące kolory oddziaływają na siebie tworząc akcenty kolorystyczne. Ekspresja dzieł w całości wypełnia przestrzeń, w której się znajduje. Detale abstrakcyjno-figuratywne przyciągają uwagę odbiorcy, zmuszając go do refleksji i głośnego wyrażenia swojego zdania, które na dzisiejszej „arenie świata” jest znaczące. Kontury w jego kompozycjach pozostają otwarte. Zabieg ten wywołuje wrażenie wzajemnego przenikania się tła i figur. Efekt obrazów wzmacnia używanie przez Tobiasza ciepłych, „krzykliwych” barw wprowadzając odbiorcę w oniryczny nastrój przesycony poczuciem zagubienia. Artysta w pełni realizuje swoją misję twórczą: wzrusza, wstrząsa i zachwyca.
Dobrawa Kowalska – mgr historii sztuki
Moje dwie największe inspiracje to kosmos oraz bezmiar wód. Dla mnie jedno i drugie ma ze sobą wiele wspólnego. Dziś ludzkość poszukuje nowych lądów za pomocą rakiet, kiedyś to samo robiono przemierzając oceany na okrętach. Tajemnica, jaką kiedyś skrywało morze, teraz ukryta jest w bezkresnym kosmosie. I chociaż drewniane statki zastąpiły statki kosmiczne, to potrzeba poznania
w człowieku pozostała ta sama.
Kolonizacja kosmosu wydaje mi się czymś bardzo interesującym, nie tylko z punktu widzenia nauki, ale jako ciekawe zjawisko wizualne pobudzające wyobraźnię. Kłosy zboża kołyszące się na innej planecie, znana nam architektura, ale dryfująca w przestrzeni kosmicznej, czy stary van zaparkowany z widokiem na Ziemię. Niezwykłe wydaje mi się również spojrzenie na naszą planetę z większej odległości, ta całkowita zmiana perspektywy, uświadamiająca, jakim małym punktem jesteśmy we wszechświecie.
Kiedy staję nad brzegiem morza, czuję się trochę jak na innej planecie. Szeroki horyzont i czystość krajobrazu, a jednocześnie jego zmienność, są dla mnie wciąż zachwycające.
Lubię nieoczywiste połączenia, surrealistyczne podejście do malarstwa, pewne niezrozumiałe zestawienia. Mają one skłaniać do myślenia nie tylko odbiorcę moich obrazów, ale również mnie samego. Jeżeli obraz nie jest do końca zrozumiały to dobrze, inspiruje to widza do zadawania pytań, a myślę, że to bardzo ważne w kontekście istnienia. Jeżeli zadajemy pytanie, to szukamy na nie odpowiedzi i to popycha ludzkość do przodu. Bez pytań nie zaistniałoby ani jedno odkrycie.
Paweł Aleszkiewicz
Można śmiało powiedzieć, że obok obrazów Pawła Aleszkiewicza nie sposób przejść obojętnie. Płótna tego pochodzącego z Białorusi malarza niezwykle szybko znalazły w Polsce duże (i stale rosnące!) grono wielbicieli. Z pewnością dzieje się tak z dwóch powodów. Odbiorców, którzy stają przed nowym dziełem artysty, oszałamia bogactwo wyobraźni Aleszkiewicza, pozwalające mu na kreację osobliwych, surrealnych światów malarskich. Podziw budzi również, coraz rzadziej dziś spotykane, wirtuozerstwo warsztatowe, skupienie twórcy na pieczołowitym i starannym budowaniu formy dzieła.
Jak przyznaje sam Paweł Aleszkiewicz, szczególnie inspirują go wszechświat oraz ziemskie oceany. Fascynuje go eksploracja kosmosu, myśl o odkrywaniu nowych, nieznanych światów, podróże do gwiazd, ale również bezkres wód, które otaczają nasze kontynenty. Bohaterowie jego obrazów często przedstawiani są zatem na egzotycznych planetach. Ubrani w skafander astronauty przedzierają się przez gęste łany pozaziemskiej roślinności lub brodzą w nieznanych wodach. Za ich plecami rozpościera się majestatyczny widok na nocne niebo, często przesłonięte niemal w całości przez gargantuicznych rozmiarów planety i krążące wokół nich księżyce. Co ciekawe jednak – artysta nie pozwala nam zapomnieć o tym, skąd pochodzimy. W tych surrealnych krajobrazach niemal zawsze pojawiają się obiekty, artefakty (takie jak samochód, historyczne budowle) które przypominają nam o naszej kolebce – Ziemi. Ona sama zresztą – piękna, błękitna planeta – zazwyczaj mieni się gdzieś daleko, na tle czarnej pustki kosmosu. Podróżując w przyszłość nie możemy zapomnieć o naszych korzeniach, o tym niezwykłym miejscu, z którego wyrośliśmy.
„Czy to naprawdę jest namalowane?!” – to chyba najczęstsze pytanie, jakie zadają sobie widzowie stykający się ze sztuką Pawła Aleszkiewicza po raz pierwszy. Nie ma w tym nic dziwnego. Nieskazitelna forma obrazów i pieczołowitość, z jaką artysta buduje świat przedstawiony sprawiają, że jego płótna przypominają zdjęcia lub grafikę cyfrową. Paweł Aleszkiewicz nie ujawnia swojego gestu malarskiego, nie stosuje impastów, nie zdaje się na przypadek. Wszystko jest starannie przemyślane i zakomponowane, lico płótna matowe, gładkie. Nawet oko laika dostrzeże, że proces kreacji dzieła musi być niezwykle pracochłonny. Kolejne obrazy powstają powoli, wymagają czasu, skupienia i pewnej ręki artysty. Dzięki temu jednak efekt końcowy jest tak spektakularny. Ten niezwykły, niemal fotograficzny realizm użyty do stworzenia rzeczywistości surrealnej powoduje, że stajemy się częścią świata malarskiego Pawła Aleszkiewicza. A przede wszystkim – zaczynamy marzyć o czekającej nas, przedstawicieli ludzkości, niezwykłej przyszłości pomiędzy gwiazdami. Może za kilka lub kilkadziesiąt lat? To tylko kwestia czasu.
Marcin Krajewski
„Znajdujemy się w położeniu niezwykle dynamicznym. W sytuacji potencjalnej, będącej zapowiedzią niewiadomego rezultatu niekończącej się walki. Przykładamy rękę do splotu żywiołów. (…) Znajdujemy się w momencie wiecznego początku. Skazani na totalną niepewność smakować możemy wartość niepokoju i tajemnicy.”
Jolanta Brach-Czaina, Szczeliny istnienia.
Do stworzenia obrazu potrzebuję pewnego schematu – który sama później zmieniam – wbrew początkowym założeniom. Przyczyną tego jest kierowanie się intuicją, której poddaje się w malarstwie bardzo często. Daje mi to szansę na ciągłą reinterpretację mojej twórczości oraz na odkrywanie nowych możliwości rozwoju. Są jednak elementy, które są istotą mojego malarstwa i których nie da się pominąć, ponieważ stanowią mój osobisty, nierozerwalny fundament: emocje, forma i kolor.
Emocje
Malarstwo jest dla mnie osobistym zapisem emocji. Każda warstwa, którą umieszczam na płótnie, daje mi możliwość wyrażenia się poprzez kolor, strukturę czy formę i przekazania tego co czuję. W taki sposób obraz staje się dla mnie swego rodzaju notatnikiem, który sumuje moje emocje, jednocześnie je ze sobą konfrontując. Zdarza się, że zapis ten polega na eliminacji wybranych elementów, lub całkiem odwrotnie – nakładaniu ich na siebie w poszukiwaniu harmonijnej całości.
Forma
„Malowanie” obrazu zaczynam od zbudowania kompozycji, która decyduje o charakterze pracy. Pod wpływem emocji przybiera ona różne formy, lecz zawsze sprowadza się do wielowymiarowych geometrycznych układów. Ten etap procesu tworzenia dominuje także kwestia wykorzystywanego przeze mnie materiału – papieru, który również nadaje pracy określony charakter. W późniejszym procesie uzyskaną surową formę przełamuję za pomocą koloru oraz struktury. Dzięki kontrastującym, ale naturalnym barwom nadaje pracy przestrzeni, do czego przyczynia się także organiczna, delikatna struktura.
Kolor
Koloru poszukuję intuicyjnie, często inspirując się najbliższym otoczeniem. Mimo ograniczonej palety barw nigdy ich nie powielam. Staram się uzyskiwać kolory wyraziste, lecz nie poprzez ich nasycenie i jasność, a budowanie ich głębi. Nadaje to moim pracom jeszcze bardziej osobisty wyraz oraz przełamuje surowość geometrycznej formy.
Katarzyna Tereszkiewicz
Malarstwo Katarzyny Tereszkiewicz cechuje niezwykły dualizm. W tworzonych przez nią płótnach odnajdujemy dynamizm formy (wynikający często z budowania kompozycji w oparciu o linie diagonalne) jak również niezwykły spokój, znajdujący swoje źródło w niezwykle przemyślanym rozplanowaniu elementów przedstawionych a także w używaniu przez artystkę łagodnej, subtelnej palety barwnej. Chłód geometrii i surowość materii malarskiej w przedziwny sposób przekazują widzowi całą paletę emocji i uczuć malarki, sprawiając, że jej płótna odczytywać można w kategoriach osobistego notatnika. Abstrakcyjna, często minimalistyczna forma dzieła staje się nośnikiem niezwykle bogatej, otwartej na osobiste interpretacje odbiorcy treści. Być może źródła tej charakterystycznej, paradoksalnej dwoistości należy poszukiwać w samym procesie twórczym artystki. Jak mówi bowiem Katarzyna Tereszkiewicz, aby rozpocząć prace na obrazem potrzebuje planu, wyznaczenia pewnego schematu. Nigdy jednak nie realizuje go w całości. Malując – słucha własnej intuicji, pozwala dojść do głosu emocjom, które w sposób nieunikniony modyfikują wszystkie pierwotne założenia, sprawiając, że akt twórczy staje się nieprzewidywalny, a dla samej artystki – z pewnością fascynujący!
Marcin Krajewski
Agnieszka Zawisza tworzy głównie malarstwo, czasem sięga po kolaż, performance i inne środki artystycznego wyrazu. Częstym motywem pojawiającym się na jej płótnach jest pejzaż. Fragmenty widzialnego świata, utrwalone na zdjęciach, zostają przełożone na język form i kolorów, które rządzą obrazem. Konieczne jest posługiwanie się przez artystkę pewną syntezą, wyzbycie się dosłowności. Agnieszka Zawisza nie stara się kopiować natury, ale przekazać jej bogactwo poprzez malarstwo, wykorzystując fakturę, gest, nakładanie farby poprzez polewanie, skrapianie czy używanie szablonów. Jest współautorką projektu multimedialnego „Matkopolko”, odnoszącego się do kondycji matki-artystki we współczesnym społeczeństwie.
Intymnie …
…w moich obrazach deformacja jest świadoma. Pozwala odbiorcy na poszukiwanie znajomych kształtów – jest rebusem. Chcę stworzyć świat będący odbiciem rzeczywistości, ale takiej, która będzie uformowana według nowych zasad – moich własnych. Dążę do stworzenia pewnego rodzaju estetyki poza ogólnie przyjętymi normami. Estetyki łączącej w jedno piękno i brzydotę, ruch i spokój, poziom i pion. Moje obrazy to swoisty rodzaj poszukiwania jedności dualizmów.
…interesuje mnie człowiek. Interesuje mnie kobieta. Ciało kobiety jest plastyczne, pełne miękkich linii, krągłości. Charakterystyczne jest to, że w drodze ewolucji mojego malarstwa twarz czy inny detal anatomiczny staje się zbędnym szczegółem. To już nie jest kobieta w całej swej cielesności, to symbol, parafraza, raczej archetyp kobiety – znak. Kobieta poza czasem.
…malowanie to moja walka: jednolity kolor podobrazia … i przyczajony obraz. On już tam jest, ja muszę go tylko wydobyć. Dlatego niektóre obrazy albo ich fragmenty powstają jakby muśnięte farbą, a inne miesiącami, czasami nawet latami, wyłaniają się z zaschniętych warstw. Zawieszone w poszukiwaniu prawdy uniwersalnej albo o mnie albo o życiu. Nadchodzi taki jeden moment i wtedy wszystkie elementy zaczynają pasować, a ja osiągam stan wewnętrznego spokoju czyli obraz jest skończony.
…lubię farbę olejną, jej kleistość i zapach, lubię malować rękoma. Surowe płótno o pięknym i szlachetnym odcieniu szarości, które buduje formę moich obrazów, ma znaczenie nie tylko estetyczne. Chodzi mi raczej o zabieg wycięcia postaci z płaskiego, jednolitego tła i oddania przez to efektu znaku, a co za tym idzie alienacji oraz wyciszenia.
Magdalena Kwapisz-Grabowska
Magdalena Kwapisz-Grabowska przez lata pracy twórczej stworzyła niezwykle charakterystyczny, unikatowy i rozpoznawalny styl artystyczny. Artystka w wielu swoich obrazach pozostawia duże połacie niezagruntowanego płótna na które nakłada delikatnie malowane, subtelnie zdeformowane figury ludzkie. Bohaterki i bohaterowie jej dzieł są więc zawieszeni w pustce, odizolowani od rzeczywistości, wyalienowani. Przypominają nam oni bardziej znaki, piktogramy niż ludzi z krwi i kości. Malarka często sięga również do dawnych dzieł sztuki, pop-kultury i współczesnej kultury wizualnej, wybiera z nich szczególnie fascynujące postacie o mocnej, intrygującej osobowości, które następnie poddaje na powierzchni płótna charakterystycznej deformacji – pozostawiając jednak znaki szczególne, ogólny zarys, które pozwolą widzowi na ich rozpoznanie. Osobistości takie jak Księżna Alba z obrazów Goyi i Infantka Velázqueza, Frida Khalo, piosenkarka Björk, Mikołaj Kopernik – wyjęte z ich pierwotnego kontekstu, osadzone na neutralnym tle, o nieczytelnych rysach twarzy – u Kwapisz-Grabowskiej stają się symbolami, ikonami, pojedynczymi znakami długiego kodu kulturowego, tracąc przy tym swoją historyczną realność.
Pod względem formalnym, Magdalena Kwapisz-Grabowska opiera swoje kompozycje na kontrastach. Na szorstkim, surowym i szlachetnym płóciennym podłożu rozprowadzona zostaje miękko i delikatnie materia malarska budująca wolumen postaci. Kubizujące, często ostre kształty sylwetek sąsiadują z obłymi, dekoracyjnymi elementami stroju. Ostre, nasycone kolory wybijają się z bieli, beżu i czerni. W efekcie w obrazach Kwapisz-Grabowskiej, pomimo ich pozornego spokoju, czasem nawet minimalizmu, pojawia się niezwykły dynamizm, zagadkowe napięcie, surrealistyczna atmosfera, która niezmiennie uwodzi kolekcjonerów współczesnego malarstwa.
Marcin Krajewski
Pisanie na temat własnej twórczości wizualnej jest dosyć trudnym zadaniem, a to dlatego, że jest ona tym czym jest z konkretnych powodów. Jednym z nich jest ten, że nie jest ona literaturą i używa innych środków wyrazu. I zdarzyło się tak, że w wyniku splotu pewnych zdarzeń w moim życiu zacząłem korzystać właśnie z tych odmiennych od literackich form wypowiedzi. Przyczyna jest niejasna. To jakaś wewnętrzna walka w dążeniu do niezdefiniowanego i nieosiągalnego celu. Rozgrzebywanie wnętrzności, chwytanie umykających cienkich pajęczyn świadomości, zanurzanie twarzy w gęstej, chłodnej metalicznej cieczy z nadzieją na odnalezienie niezadanego pytania. Mimo pozornej lekkości płaszczyka skrojonego z popkulturowej ikonografii jej materiał jest ciężki jak mokra wełna. Ma ona wilgotny zapach podpiwniczenia o drewnianym stropie, a jej smak cierpkością przypomina pigwę. Z tego świata staram się brudnymi rękami odgrzebać jakąś prawdę, ukrytą za powiewającą zasłoną minionych odczuć. Za nią znajduje się zalany słońcem ogród, z którego przygląda mi się najpiękniejsza śmierć na jaką zasłużyłem. Stojąc po drugiej stronie czekam na odpowiedni czas, by przekroczyć granicę cienia. Gdzieś tam dojrzałe jabłka spadają z drzew, a czarne ptaki odlatują powoli, by uwić gniazda z kości nienarodzonych piskląt. Uniesiona ręka opada. Tak powstaje korytarz łączący TAM z TU. Nie odnalazłem nic poza pustką, dlatego muszę wracać w nieskończoność, by z czystym sumieniem pójść za zgarbioną istotą, której twarzy nie będzie mi dane nigdy zobaczyć.
Jonasz Koperkiewicz
Malarska twórczość Jonasza Koperkiewicza, prezentowana w poniższym katalogu, to najlepszy przykład sztuki, w której estetyczna, dekoracyjna, delikatna forma staje się nośnikiem treści poważnych, ponadczasowych, zmuszających widza do kontemplacji. Artysta tworzy dzieła charakteryzujące się subtelną, pastelową kolorystyką, przepełnione liryczną, poetycką, oniryczną atmosferą, które jednocześnie podejmują tematy trudne, związane ze sprawami ostatecznymi.
W obrazach Jonasza Koperkiewicza śmierć ukrywa przed widzami swoje oblicze za gęstym woalem metafor, opowieści i symboli wanitatywnych. O kruchości naszego istnienia przypomina nam chociażby niewzruszony ptak, który ze stoickim spokojem, przysiadł na chwilę na złowieszczo rozwartej paszczy budzącego grozę jaszczura – zupełnie, jakby za nic miał grożące mu niebezpieczeństwo. Zamyślona, uskrzydlona kobieca postać budzi nieodparte skojarzenia z Thanatosem z obrazów Jacka Malczewskiego. Wyszczerzone w złowieszczym uśmiechu czaszki jakby szeptały do widza: Memento Mori!
Niezwykła, bo stojąca w kontraście do dostojności, powagi tematu, jest forma prac artysty. Źródeł pastelowej, delikatnej kolorystyki oraz linearnego stylu malarskiego szukać można być może w graficznym wykształceniu twórcy, który swoją edukację artystyczną (aż do obrony doktoratu w 2020 roku) konsekwentnie wiązał z techniką sitodruku. W jego obrazach widzimy więc echa ilustracji, prac serigraficznych. A jednak – każdą z tych technik posługuje się w zupełnie odmienny sposób. Wykazując niezwykłe zrozumienie medium wykorzystuje te jego elementy, które pozwolą artyście na najtrafniejsze zwizualizowanie istniejącego potencjalnie w wyobraźni imago.
Marcin Krajewski
Fotografia – medium znane i dostępne każdemu. Jak jednak odróżnić tę, która jest uznawana za sztukę, fotografię artysty, od powszechnej chęci utrwalenia ważnego, ciekawego, zabawnego czy sentymentalnego momentu w życiu? Dzięki pracom Marty Leśniakowskiej, opatrzonym niezwykłym komentarzem autorskim, można prześledzić czym dla niej jest ta forma wypowiedzi artystycznej oraz jakie cechy dzieła sztuki są dla niej szczególnie istotne.
Na pierwszy plan w twórczości Marty Leśniakowskiej wysuwa się kontekstualność – dialog z treścią, analogiami, formą, które sama fotografka znajduje rozproszone w sztuce od średniowiecza, przez romantyzm oraz modernizm po współczesne dokonania artystyczne lat ’50 i ’60 XX wieku. Drugą cechą prac Marty Leśniakowskiej jest ich narracyjność, sugestywna próba wykreowania sekwencji zdarzeń, które mogłyby się rozegrać przed i po wykonaniu przez nią zdjęcia. Artystka buduje całą, niemal filmową narrację w oparciu o jedną stop-klatkę – fotografię. Klamrą, łączącą te dwa wątki, jest również odkrywanie psychologiczno-społecznych kontekstów, dzięki którym można rozwijać czy też budować kolejne warstwy interpretacyjne. Wielowątkowość fotografii Marty Leśniakowskiej i mnogość kontekstów buduje całokształt kompozycji, której tylko fragment uległ wizualizacji na papierze fotograficznym. Równocześnie należy zauważyć, że prace artystki są wyjątkowo estetyczne, dopracowane w każdym elemencie kompozycyjnym, barwnym czy w celowej modyfikacji – metodzie polegającej na użyciu filtra w postaci np. zaparowanej szyby, przeźroczystej szklanki czy oślepiającym blasku odbicia światła w wodzie.
Marta Leśniakowska zwraca uwagę na motyw Homo viator – człowieka w drodze – eksplorowany przez stulecia, począwszy od biblijnego św. Krzysztofa czy św. Jakuba, poprzez pielgrzymki do miejsc świętych (np. Santiago De Compostela), odkrywców takich jak Vasco da Gama (jako pierwszy dotarł drogą morską do Indii), licznych peregrynantów, również artystów, którzy wyjeżdżali w edukacyjną podróż po Europie przywożąc z niej szkice i diariusze, aż po powieść z lat ’50 XX wieku – Jack’a Kerouac’a „W drodze” czy współczesną kinematografię jak np. film „Easy Rider”. Fotografka wykorzystuje również jeden z motywów wanitatywnych – czaszkę, znaną z religijnego malarstwa choćby pod postacią motywu „Tańca śmierci”, symbolicznego „Grobu Adama” (czaszka z skrzyżowanymi piszczelami), wykorzystywaną również w martwych naturach przez malarzy holenderskich jak Peter’a Claesz’a, a współcześnie będącą jednym z głównych motywów w twórczości Jean-Michel’a Basquiat’a. Marta Leśniakowska nie ukrywa swoich inspiracji artystycznych, często używając w tytułach swoich prac nazwisk autorów dzieł, którym oddaje hołd. Są wśród nich m.in.: Jan Vermeer van Delft, Édouard Manet, David Hockney, Saul Leiter, William Eggleston. Te liczne inspiracje świadczą o analitycznych cechach prac Marty Leśniakowskiej, które dzięki jej autorskiemu ujęciu, polegającemu często na podkreśleniu doskonałości kompozycji, intensywnej barwie, stosowaniu „naturalnych filtrów” jak np. powszechnie unikany odblask (blik) i przemyceniu wątków związanych z modernistyczną architekturą tworzą unikalny, fotograficzny suspens.
W przypadku artystów, którzy jak Marta Leśniakowska korzystają z cyfrowego medium, warto wiedzieć czym jest fotografia kolekcjonerska oraz jakie są jej wyróżniki. Większość osób nie ma wątpliwości, że właśnie do tej dziedziny sztuki zalicza się twórców związanych z fotografią analogową, wśród których warto wymienić m.in. takie nazwiska jak: Walery Rzewuski, Jan Mieczkowski, Awit Szubert, Jan Bułhak, Edward Hartwig, Zofia Chomętowska, Zofia Rydet. Dodatkową pomocą w klasyfikacji ich prac jest niewątpliwa już wartość historyczna, artystyczna, czy literatura, w której można odszukać najważniejsze dla polskiej sztuki fotografii postacie. Ich następcy jak np. Jerzy Lewczyński, Marek Piasecki, Karol Hiller, Bronisław Schlabs, Zbigniew Beksiński to artyści, którzy często samodzielnie wykonywali odbitki przy użyciu powiększalnika, równocześnie eksperymentując z samą technologią wywoływania zdjęcia. Lata ’70 XX wieku w sztuce polskiej to moment rozkwitu sztuki konceptualnej, ale też fotografii związanej z performatywnym charakterem działań artystycznych. Wymienione wcześniej dzieła obecnie określane są jako vintage print, często nie mają oznaczonego nakładu, założyć można jednak, że są raczej unikalnymi pozycjami lub też ilość powtórzeń w nakładzie jest niewielka oraz trudna do ustalenia.
Inaczej sytuacja ma się z fotografią cyfrową, szczególnie że równocześnie w latach ’90 XX wieku rozwinął się nurt grafiki cyfrowej, wtedy jeszcze nieuregulowany w aspekcie formalnym, jak wygląda to w przypadku grafiki warsztatowej. Dziś powszechna technologia (aparaty cyfrowe, dostępność programów graficznych), skomplikowała sytuację fotografii jako formy wypowiedzi artystycznej. Dlatego też zostały określone warunki, jakie powinna spełniać fotografia artystyczna (kolekcjonerska). A zatem powinna zostać wykonana przez lub pod nadzorem artysty na odpowiednim, archiwalnym (gwarantującym jego długą trwałość) papierze, powinna mieć określony nakład (ilość odbitek – rozumianych tu jako wydruki autorskie), powinna też być odpowiednio opisana bezkwasowym ołówkiem lub flamastrem z uwzględnieniem czasu powstania pierwotnej kompozycji (negatywu), czasu przygotowania konkretnej odbitki, numeru z całości nakładu. Tak przygotowany i opisany wydruk fotografii cyfrowej stanowi pełnowartościową fotografię kolekcjonerską, mimo użycia techniki cyfrowej, a nie analogowej, do stworzenia konkretnej odbitki. Takie same zasady dotyczą również współczesnej fotografii analogowej, jeśli twórca woli korzystać z klasycznych mediów – jak robił to np. Tadeusz Rolke. Tak przygotowane kompozycje, niezależnie od pierwotnego medium (negatyw cyfrowy, klisza fotograficzna) określa się mianem vintage print – fotografii autorskich. Jeśli jednak od momentu wykonania negatywu do momentu stworzenia konkretnej odbitki (wydruku autorskiego) upłynie więcej niż 5 lat, możemy określić taką fotografię mianem life time print.
Zespół Pragalerii
Dawid Zdobylak
Praca dyplomowa ASP Kraków
Wstęp
Żeby tworzyć potrzebna mi jest natura, to co już istnieje. Zachwyt nią. Oderwanie się od natury jest niemożliwe, wszystko od niej pochodzi. Rozumianej jako rzeczywistość widzialna i odczuwalna. Nie chcę i nie poruszam tematów hałaśliwych, politycznych czy społecznych. Nie odpowiada to mojej potrzebie odczuwania świata i sztuki.
W niniejszej pracy chcę pokazać rzeczy istotne dla mnie w malarstwie, mój punkt widzenia na poszukiwanie prawdy w rzeczywistości i otwarcie się na życie w dawnych dziełach, myślę że aktualnych już na zawsze, gdyż tak bliskich zwykłemu życiu.
Portret
Interesuje mnie „ciche życie” w twarzach rodziny czy przyjaciół, ich doświadczenie wewnętrzne, które twarz potrafi często ukazać lepiej niż rozmowa. Tak jak portret mojej mamy. Uchwycony podczas rozmowy w kuchni w cztery oczy. Zobaczyłem w jednej chwili obraz doświadczenia życiowego w świetle, zmarszczkach i kolorze cienkiej już skóry. Musiałem spróbować uchwycić tę prawdę. Takie zjawisko jest chwilą łaski twórczej. Rzadkim, ale autentycznym objawieniem.
Prawdziwy portret ma w sobie coś z ikony, pewien rodzaj sacrum. Jest to nie tyle wizerunek zewnętrzny, co wewnętrzny. Powierzchowność to tylko echo tego, co dzieje się wewnątrz każdego z nas. Jest prawdziwym, ale osłabionym dźwiękiem. Uważam, że malarz powinien umieć wzmocnić ten dźwięk, ukazując głębsze warstwy poznania obiektu w naszej świadomości. Prawda, mimo, że rzadko ją widzimy, jest jawna. Potrzebna do tego jest zbliżona do modlitwy kontemplacja świata widzialnego i odczuwalnego, a przy tym pokora, przyjęcie świata takim jak został stworzony. Poddać się światu, stać się jego obserwatorem i narzędziem. Moją uwagę zwróciły słowa Józefa Czapskiego zacytowane na plakacie z otwarcia pawilonu jego imienia: ,,Nie chodzi o realizm czy antyrealizm, ale o prawdę”. Jest to bardzo trudne do spełnienia i nie twierdzę, że to już potrafię, ale jest to moim celem na który mam całe życie.
Nie ukryję i nie mam zamiaru ukrywać mojej fascynacji tradycją europejską, zarówno zachodnią, jak i wschodnią. Stoję na ich pograniczu, wychowany w kulturze łacińskiej z prawosławnym wyznaniem. Bliskie mi jest malarstwo holenderskie, jak
i ikonostas pełen dawnych, często nieznanych mi świętych. Sądzę, że tym co je łączy jest umiłowanie prawdy, które widzę w dziełach zarówno Vermeera, Rembrandta, van Hoogstratena, jak i anonimowych pisarzy ikon.
Spośród dzieł Vermeera zachwycił mnie najbardziej jego mniej znany portret dziewczyny z kompozycją podobną do „Portretu dziewczyny z perłą”. Ten obraz nie przedstawia dziewczyny tak pięknej, można nawet by powiedzieć brzydkiej, być może upośledzonej, ale zdaje mi się być on wypełniony większym ciepłem i sympatią, ma w sobie coś z prawdziwej, nie udawanej historii.
Podobnie czuję autentyczność w obrazie Velázqueza „Triumf Bachusa”. Nie jest to uczta mitycznych bogów, niczym u Poussina. Velázquez sprowadza ich na ziemię. Są to zwyczajni i ciężko pracujący hiszpańscy chłopi. Velázquez dał nam obraz spotkania ludzi przy winie. Ludzi niedoskonałych, dalekich od bogów. Temat mitu jest dla nich tylko zabawną anegdotą, balem kostiumowym, nagłym pomysłem na urozmaicenie zabawy. Są prawdziwi i przez to nam bliscy. Podobne sceny pod sklepem monopolowym i w dzisiejszych czasach są bardzo łatwe do zobaczenia.
Martwa natura
Przedmioty żyją, nie są pasywne, jakby miała wskazywać nazwa gatunku. Skrywają tajemnice o sobie i człowieku, który pozostawił je świadomie lub nie, w takim a nie innym miejscu.
W obrazach przedstawiam przedmioty mojego codziennego użytku, warsztatu pracy malarskiej i rysunkowej, które po owocnym dniu zbierają się stopniowo zalegając na całym moim biurku. Pędzle, nożyczki, które mam od początku studiów, stosy papieru czy reprodukcji służących mi za pomoc i wskazówki. Ta martwa natura cały czas się zmienia. Dochodzą do niej lub odchodzą nowe i stare przedmioty, by w nocy zniknąć na parę godzin snu i zacząć odradzać się następnego ranka. Dzień po dniu.
Podobny klimat codzienności odczuwam w obrazach Samuela Dirksza van Hoogstratena. Zachwycają mnie szczegóły i precyzja z jaką zostały oddane przedmioty. Odblask na nożyczkach, włoski pióra, zgięcia czy grubość papieru. Są to te konkretne przedmioty jakich sam używał, powtarzalne w swojej funkcjonalności, ale jedyne naznaczone doświadczeniem ich użytkownika. Jego iluzjonistyczne martwe natury przekazują nam życie przedmiotów, które pewnie już nie istnieją, ale są z nami obecne. Nawet po czterech wiekach korzystamy z takich samych nożyczek, grzebieni czy rękawiczek, może tylko nie piszemy już listów.
Pejzaż
W pejzażu istotny jest dla mnie pewien nastrój obrazu. To co w pierwszej chwili ujrzałem. Zestawienia kolorów, warunki atmosferyczne a przede wszystkim światło, które kształtuje wrażenie. To najważniejsze i najprawdziwsze wrażenie jest dostępne nam tylko przez ułamek sekundy, gdy ujrzymy pierwszy raz zjawisko i w nasz umysł zapisze się jego istota, swoisty powidok prawdy pejzażu.
Takimi właśnie są dla mnie obrazy Caspara Davida Friedricha. Oglądając je uderza mnie piękno kontemplowanej przezeń przyrody. Z czasem mój wzrok przechodzi do niesamowicie oddanego szczegółu. Czuję radość, jaką mogła przenikać autora podczas malowania każdej gałęzi dębu czy sosny. Podziwiam również jego wysiłek i trud. Można oglądać te pejzaże bez końca, cały czas na nowo je odkrywając.
Maluję małe formaty, gdyż uważam, że nadają one pracy większą intymność. Odbiorca musi przez to zbliżyć się do nich, aby zobaczyć szczegół, pociągnięcia pędzla, drobne odcienie, zamazania, strukturę detali.
Dawid Zdobylak
Imponujące malarskie oeuvre Dawida Zdobylaka w bardzo dużej mierze składa się z miniatur. W niewielkich, często własnoręcznie oprawionych, płócienkach artysta zamyka proste, codzienne historie. Oglądamy zatem martwe natury, sceny z jego pracowni, intymne portrety z zacięciem psychologicznym, industrialne pejzaże – uproszczone, nieklasycznie skadrowane budynki fabryk i domów. Te płótna to małe okienka do innej rzeczywistości – z pozoru znajomej, otaczającej nas na co dzień, jednak po bliższym obcowaniu z dziełem zaczynamy odczuwać ich magię, porusza nas ich niezwykła, surrealna atmosfera, koi ich łagodność, pobudza nas do kontemplacji drzemiąca w nich melancholia. Obrazy Zdobylaka z pewnością wyróżniają się na tle krzykliwej, atakującej zmysły sztuki współczesnej. Odnajdujemy w nich przecież jego miłość do malarstwa holenderskiego, fascynację świętością obrazu, która do dziś przenika całą chrześcijańską sztukę sakralną (ze szczególnym uwzględnieniem roli ikony w kościele greckokatolickim i prawosławnym), czułe spojrzenia wrażliwca, podobne do tego, jakim obdarzali naturę romantyczni malarze XIX-wieku ale także syntetyczne spojrzenie na rzeczywistość, które znajdowało swój wyraz w kubizujących formach dzieł pionierów przedwojennej awangardy. Podczas aktu tworzenia, w jakiś cudowny sposób, artysta łączy ze sobą te odległe od siebie inspiracje, tworząc w efekcie opowieści, które wydają się nam być bardzo bliskie, niezwykle współczesne, dotykające naszych uczuć i emocji.
Obrazy Dawida Zdobylaka należy oglądać z bliska. Aby w pełni uszanować i zrozumieć twórczość artysty, widz musi wejść w intymny, bezpośredni kontakt z imago oraz jego fizycznym nośnikiem – materią malarską zakomponowaną na powierzchni płótna. Dopiero wtedy możemy dostrzec wszystkie szczegóły, docenić mistrzostwo kompozycji, podążać za prowadzoną przez twórcę narracją. Gdy nasza twarz zbliży się do płótna lub gdy weźmiemy obraz w ręce, czytając go, jakby był książką (dla mnie osobiście – jest to najlepszy sposób obcowania z dziełami Zdobylaka) dostrzeżemy wszystkie formalne „smaczki”, ślady pędzla, impasty, pozostawione grudki wyschniętej farby (aż chce się po nich wodzić palcem!), przejścia kolorystyczne (szczególnie fascynujące w partii słońca) które, na równi z tematem, budują ten niezwykły świat malarskich opowieści Dawida Zdobylaka.
Marcin Krajewski

