
Obrazy Kuby Janysta drżą, pulsują od koloru, hipnotyzują widza iluzją ciągłego ruchu. Płótno przypomina nam ekran telewizora, bo nie sposób nie dostrzec w jego formach nawiązań do zakłóceń, jakie pojawiają się, gdy tracimy sygnał satelitarny i postacie z naszego ulubionego serialu lub programu nagle rozmywają się, ulegają deformacji aż w końcu pochłania je całkowicie biały szum. Paradoksalnie, Kuba Janyst ustawia więc w centrum przedstawienia to, co normalnie stanowi margines, aberrację, ukazując nam piękno, które kryje się w zakłóceniu i deformacji pierwotnego imago. Co równie zaskakujące, choć obrazy Janysta, często wręcz agresywnie, atakują nasze zmysły (kolorem, nieprzerwaną dynamiką, częstotliwością drgań) to w ich formach odnajdujemy również coś, co wpływa na nas uspokajająco, co pobudza do kontemplacji. Dzieje się tak być może dlatego, że pozornie chaotyczna rzeczywistość przedstawienia, wtłoczona w ciasny kadr, ograniczona czterema bokami krosna, konstruowana jest według ścisłych, rygorystycznych zasad. Artyście udaje się więc niemal niemożliwa do osiągnięcia sztuka: przedstawia chaos kontrolowany, bałagan uporządkowany, który, choć męczący na co dzień, na powierzchni płótna ukazuje nam swoje wizualne piękno, swoje pociągające i intrygujące oblicze.
Pod względem formalnym, obrazy Kuby Janysta kryją w sobie równie ciekawy paradoks. Na przestrzeni ostatnich kilku lat, artysta wypracował autorską, unikatową technikę malowania. Na powierzchni płótna, posługując się pędzlem i krawędzią szpachli, pieczołowicie łączy ze sobą pasma farby, bardzo gęsto splata kolejne włókna, nakłada jedna na drugą wiązki koloru. Dzięki temu, jego obrazy nie tylko charakteryzują się tak ciekawą, unikatową, reliefową fakturą, ale przede wszystkim artyście udaje się osiągnąć iluzję ruchu, ciągłej zmiany. Proces nakładania farby na płótno jest żmudny, powolny i niemal mechaniczny, co stanowi nawiązanie do automatyzacji współczesnego świata i odnosi się do zdobyczy technologicznych – w tym druku 3D. Pomimo tego (i tu właśnie kryje się ów niezwykły paradoks) gotowe obrazy sprawiają wrażenie niezwykle lekkich, impresyjnych, jakby powstawały w ciągu kilku chwil, bez odrobiny wysiłku. Artysta sięga często również do iluzjonistycznych rozwiązań, wypracowanych przez pionierów op-artu, ukrywając w przedstawieniu zarysy geometrycznych figur, które szczególnie wyraźne stają się dla widza dopiero oglądane z pewnej odległości lub pod konkretnym kątem. Sposób ekspozycji obrazów Kuby Janysta jest tutaj kluczowy. Jego płótna charakteryzują się bowiem formą otwartą – ich odbiór i oddziaływanie emocjonalne na widza ulega zmianie w zależności od tego, w jaki sposób zostaną powieszone (obrazy mogą zostać zorientowane na różne sposoby, przekręcenie płótna o 90 stopni wpływa na zmianę kierunku przepływu drgań), jak padać będzie światło, jaki dystans musi przebyć spojrzenie odbiorcy i pod jakim kątem na nie patrzymy.
Malarstwo Kuby Janysta stanowi najlepszy dowód na to, że nie trzeba koniecznie malować obrazów figuratywnych, aby trafnie opisać otaczającą nas rzeczywistość. W płótnach artysty odnajdujemy syntezę współczesnego świata, który nie zasypia i nie milknie nawet na moment, wypełnionego milionami sprzecznych komunikatów, rozedrganego, pędzącego, świata nadmiaru treści, którego mieszkańcy nieustannie bombardowani są kolejnymi informacjami. Artysta wyciąga esencję z rzeczywistości, tworzy wizualne reprezentacje męczącego szumu informacyjnego, który na powierzchni płótna nagle przybiera zaskakująco piękną, wręcz zjawiskową formę. Nie czyni tego jednak, na szczęście, ze śmiertelną powagą. W jego artystycznej postawie wyczuwalna jest ironia, a może nawet lekka kpina. Kuba Janyst, pół-żartem, pół-serio, puszcza oczko do widza i, zgodnie z tytułem jednej z wystaw, kieruje do niego doskonale znany wszystkim komunikat: „Prosimy nie regulować odbiorników!”.
Marcin Krajewski
Mariusz Libel od zawsze (zarówno w czasach słynnej grupy Twożywo, jak i obecnie) porusza w swojej twórczości tematy społeczne i filozoficzne. Artysta wykorzystuje wieloznaczność słów, za którymi zawsze kryją się ważne pytania egzystencjalne, ujęte w charakterystyczną, typograficzną formę. Mariusz Libel zestawia ze sobą frazy o różnorodnym znaczeniu, dokonując ich dekonstrukcji, co daje odbiorcy możliwość samodzielnego odczytania treści oraz opowiedzenia się po stronie, którą uzna za właściwą. Co istotne, w pracach artysty nie odnajdziemy tylko jednej, prawidłowej odpowiedzi na zadane pytanie. Widz, bez strachu o niezrozumienie, niepoprawność polityczną, lub brak wiary może udzielić odpowiedzi tylko sobie lub też wejść w zbiorową dyskusję ze społecznością, w której żyje. Twórczość Mariusza Libla nie ma bowiem w swoim założeniu być kontrowersyjnym komentarzem do rzeczywistości. Sztuka artysty jest czuła i wrażliwa na problemy społeczne, percepcję człowieka i doświadczenia życiowe, każdego kto będzie z nią obcować, podobnie jak on sam jest wyczulony na relacje i wymianę intelektualną z drugą osobą. Jest to szczególnie widoczne w metodzie pracy twórczej artysty, który często działa kolektywnie, pracując w grupach artystycznych: Pinokio, Twożywo, Niczero, lub wspólnie z innymi ludźmi świata artystycznego, jak: Urszula Pieregończuk czy enenek.
ZOBACZ OFERTĘ: Mariusz Libel / Kolaborcja z Urszulą Pieregończuk / Grupa Twożywo

Inspiracje do moich obrazów czerpię z połączenia dwóch motywów: tego, który powstaje wewnątrz – w głowie, oraz zewnętrznego – ze świata wokół. W ostatnich latach głównie inspirują mnie stare fotografie odnalezione w rodzinnych albumach; stanowią one dla mnie punkt odniesienia. Szczególnym doznaniem warunkującym wybór fotografii, z której później korzystam, jest wrażenie świetlistości.
Wioleta Rzążewska przedstawia wizerunki świata, który przeminął bezpowrotnie. Jej obrazy, ze szczególnym uwzględnieniem monumentalnego, dyplomowego cyklu Sto lat! z roku 2017, powstały z inspiracji fotografiami znalezionymi w rodzinnym albumie artystki. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że jest to proste przenoszenie wizerunku utrwalonego na kliszy aparatu fotograficznego na powierzchnię płótna. Rodzinne fotografie, do których malarka ma bardzo osobisty stosunek, są tylko i aż źródłem inspiracji, pierwszym punktem odniesienia. Wioleta Rzążewska poddaje je niezwykle twórczej reinterpretacji, wprowadza w ich obręb kolor, bawi się światłem, zmienia kompozycję, przekształca sylwetki uwiecznionych postaci.
W obrazach Wiolety Rzążewskiej odnajdujemy rzeczywistość polskiej wsi lat ’50. Obserwujemy małżeństwo, pozujące do zdjęcia z niemowlęciem, orszak odprowadzający młodą parę do kościoła, kobiety w kolorowych chustach, modlące się wokół trumny. Artystka najczęściej przedstawia momenty przejścia, punkty graniczne, wyznaczające trzy fazy życia człowieka, takie jak: narodziny, ślub i wreszcie śmierć. Choć są to wydarzenia, które dotyczą rodziny, to jednak okazują się być również niezwykle istotne dla całej wspólnoty: wyznaczają rytm życia społeczności, stanowią pretekst do spotkania, celebracji i wspólnego udziału w rozbudowanych, przyjętych przez tradycję obrządkach i rytuałach religijnych oraz świeckich. To właśnie scena wznoszenia toastu stanowi najczęściej powtarzający się motyw w twórczości artystki, spajający wszystkie przedstawienia. W obrazach Wiolety Rzążewskiej odnajdujemy więc przede wszystkim opowieść o wspólnym świętowaniu, o społecznej roli tradycji oraz rytuału i wreszcie: potrzebie wspólnoty.
Przemiany, jakim Wioleta Rzążewska poddaje fotografie, na których wzoruje swoje obrazy, najwyraźniej dostrzec możemy w warstwie formalnej dzieła. Linie konturu tracą swoją ostrość, rysy twarzy ukazanych postaci zacierają się, detale rozmywają się w plamach barwnych. Kolor i światło stanowią podstawowe narzędzia, za pomocą których artystka buduję formę. Malarka stosuje kontrasty temperaturowe, zestawia ze sobą kolory nasycone w sposób niezwykle przemyślany. Jak sama mówi, bardzo istotna jest dla niej symbolika kolorów: barwy ziemi to symbol nietrwałości świata doczesnego, błękity – sfera przynależna niebu, czerwień – życie, a fiolet – tajemnica. Właśnie dlatego, świat, który przedstawia w swoich obrazach, jest rozświetlony, lekki, pełny życia a jednocześnie: nierzeczywisty, oniryczny, wypełniony tajemniczą symboliką.
Można śmiało zaryzykować stwierdzenie, że, dla bardzo młodego widza, rzeczywistość z płócien artystki może wydawać się odległa, czasem nie do końca zrozumiała. Jednak ci nieco starsi odbiorcy spoglądają na nią z sentymentem, nostalgią, a nawet tęsknotą. Obrazy Wiolety Rzążewskiej budzą w nich wspomnienia, skojarzenia z miejscami, przedmiotami i doświadczeniami z życia własnego lub najbliższej rodziny. Pomiędzy widzem a stworzonym przez nią dziełem bardzo często zawiązuje się niezwykle intymna relacja, wynikająca z przyjemności, która kryje się we wspominaniu. Dzieje się tak być może dlatego, że niezwykle osobista i poruszająca jest również relacja, łącząca Wioletę Rzążewską ze światem i ludźmi których przedstawia.
Marcin Krajewski

Malarstwo jest dla mnie formą ekspresji, za pomocą której mogę podzielić się swoimi wewnętrznymi przemyśleniami. Stanowi ono również sposób pokazania złożoności ludzkiej natury. Mało interesuje mnie piękno zewnętrznych form. Chcę, by w płótnie kryło się coś nienazwanego, niewysłowionego. Interesuje mnie jakaś głęboka, wewnętrzna, święta esencja. To, czego najgorliwiej szukam w malarstwie, to pokusa wcielania się w ciała i dusze mocą reinkarnacji. Szukam drogi, która nie będzie jałowa. Chcę odkryć to, czego przedsmak mam już w swoim wnętrzu: jak góralskie dziecko, które usłyszawszy o morzu, pragnie zanurzyć się w fale.
Ogromne, niezwykle malarskie płótna Małgorzaty Majerczyk przede wszystkim uwodzą nas kolorem i unikatową ekspresją. Widz, który staje przed jej monumentalnymi kompozycjami, nieuchronnie wciągany jest do wnętrza przedstawienia. Malowane szerokim gestem, półtransparentne plamy koloru kłębią się, przypominając morskie fale lub parę wodną, z której delikatnie wyłaniają się zarysy ludzkich postaci. Czasem, aby je dostrzec, musimy mocno wytężyć wzrok, przeniknąć przez barwną, mięsistą zasłonę koloru. Kiedy indziej widoczne są na pierwszym planie, choć prawie zawsze postać ludzka w jej sztuce pozostaje ulotna, ekspresyjna, sugestywna, daleka od realizmu. Tak naprawdę bowiem jest to malarstwo głęboko zainteresowane człowiekiem, jego kondycją, przeżywanymi stanami emocjonalnymi i wreszcie – niezbywalną, głęboko zakorzenioną potrzebą obcowania z innymi. Dla ludzi z płócien artystki samotność oznacza cierpienie.
Pod względem formalnym, malarstwo Małgorzaty Majerczyk balansuje na granicy kilku gatunków i stylów, skutecznie wymykając się wszelkim próbom zaszufladkowania. W jej płótnach odnajdziemy niezwykle śmiało malowane formy abstrakcyjne ale również, wspominane już wcześniej, półrealistyczne postacie ludzkie. Świat przedstawiony w obrazie budowany jest przy pomocy koloru. Używana przez malarkę paleta barwna jest niezwykle szeroka, od czerni, brązów, szarości, przez morskie odcienie niebieskiego i zieleni aż do czerwonych akcentów. Warto jednak zauważyć że, szczególnie w ostatnim czasie, jej obrazy uległy rozjaśnieniu. Wraz z mocnym, jaskrawym kolorem żółtym wlało się w nie jakby więcej optymizmu, romantyzmu i czułości. Pomimo tego, artystka konsekwentnie wciąż czerpie również inspiracje z malarstwa materii, wprowadzając w obręb dzieła przedmioty znalezione. Tworzy kolaże i asamblaże, przykleja do płótna udrapowane, pobrudzone farbą tkaniny. Najważniejsza jest bowiem dla niej ekspresja dzieła.
Można śmiało powiedzieć, że w swoich obrazach Małgorzata Majerczyk przedstawia burzliwy świat ludzkich emocji. Na powierzchni płótna ukazuje tęsknotę, ale również fizyczny kontakt, samotność, ale także spełnienie. Choć w centrum jej malarstwa konsekwentnie znajduje się człowiek, to jednak rozbuchane, często gwałtowne, plamy barwne nie stanowią dla niego tylko tła. Można przypuszczać, że stają się one uzewnętrznieniem stanów emocjonalnych, myśli i lęków, trosk i podniet głównych bohaterów jej kompozycji. Postacie z obrazów Małgorzaty Majerczyk zatapiają się w świecie swoich przeżyć wewnętrznych, zatracają bez pamięci, czasem rozpływają się i nikną widzowi z oczu. Oglądając płótna Małgorzaty Majerczyk musimy zawsze pamiętać o człowieku. Należy nieustannie poszukiwać go wśród kłębów farby, rozpoznawać zarysy jego sylwetki pomiędzy walczącymi o naszą uwagę ekspresyjnymi elementami formy. Musimy chcieć dostrzec w jej obrazach człowieka. Bez tego bowiem nigdy naprawdę nie zrozumiemy malarstwa Małgorzaty Majerczyk.
Marcin Krajewski

Obraz jest dobry tylko wtedy, gdy jest przekonujący. Niezwykle ważna jest dla mnie kreacyjna rola sztuki: już będąc dzieckiem intuicyjnie czułem, że poprzez akt rysowania stwarzam zupełnie nowe mikroświaty. Dziś swoje obrazy postrzegam jako okna, dzięki którym możemy zajrzeć, choć na chwilę, do innej rzeczywistości, do świata alternatywnego, który potencjalnie istnieje gdzieś obok, jest metamorfozą naszego lub też zostaje stworzony poprzez fakt zaistnienia obrazu. Świat ten jednak musi pozostać w ścisłym związku z rzeczywistością, która otacza nas na co dzień. Tworząc Imago opieram się na znanych mi kadrach i wspomnieniach, nie naginam praw fizyki, unikam wrażenia sztuczności, dbam o to, by wszystkie przedstawione elementy pozostawały ze sobą w prawdopodobnych relacjach. Świat z obrazu może być odbiciem lub negatywem naszego uniwersum – jednak wciąż musi pozostać wiarygodny dla odbiorcy.
W twórczości Tomasza Dańca, grafika i malarza, dziekana Wydziału Grafiki krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, kreacyjna rola sztuki z pewnością odgrywa kluczową rolę. Jest to szczególnie widoczne w głośnym, rozbudowanym cyklu malarskim „New World Order”, powstałym z inspiracji alternatywnym światem teorii spiskowych. Artysta przedstawia w swoich obrazach (zachowując, co istotne, niemal reporterski obiektywizm i dystans) wydarzenia i miejsca, które pozornie nic nie łączy: katastrofę okrętu Kursk, wybuch samochodu-pułapki w Bagdadzie, roponośne pola, atak terrorystyczny na World Trade Center, samoloty rozpylające szkodliwe smugi chemiczne (tzw. chemtrails), maszynę do robienia mgły, monumentalny statek kosmiczny rozbity w Roswell, mężczyzn w laboratoryjnych skafandrach przeprowadzający sekcję zwłok Obcego. Podczas prac koncepcyjnych nad „Nowym Porządkiem Świata” Tomasz Daniec zgromadził setki konspiracyjnych spekulacji, szukał alternatywnych wyjaśnień światowych konfliktów i katastrof, ku swojemu zaskoczeniu, odkrył całą społeczność ludzi kontrkultury, którzy wyrażają nieufność wobec oficjalnie podawanej wersji wydarzeń. Oto świat, który pragnął przedstawiać – wywodzący się z otaczającej nas rzeczywistości, a jednak zniekształcony, poddany metamorfozie, interpretujący fakty na własnych zasadach. Obrazów tych właściwie nie sposób interpretować bez kontekstu całego zbioru. Ten cykl to coś znacznie więcej, niż katalog oderwanych od siebie teorii spiskowych. To przede wszystkim opowieść o ukrytym za obrazami podmiocie, powoli popadającym w obłęd, który buduje swoją własną, coraz bardziej skomplikowaną i piętrową narrację spisku dziejów a także fascynujące studium rozprzestrzeniającego się zakażenia konspiracyjnym sposobem myślenia.
Choć Tomasz Daniec z wykształcenia jest grafikiem i to właśnie z tym medium artystycznym związał swoją karierę zawodową, to jednak w jego obrazach odnaleźć możemy niezwykłą, daleką od chłodnej linearności, malarskość i miękkość w sposobie kładzenia farby. Artysta bawi się kolorem, stosuje szerokie pociągnięcia pędzla, czasem rozmywa zarysy przedstawionych miejsc i postaci. Elementy przedstawienia mienią się nienaturalnymi kolorami, detale stapiają się w jedną masę. W wielu obrazach Tomasz Daniec zostawia bardzo charakterystyczne, szerokie, esowate ślady pędzla. Pomimo niezwykłej malarskości jego płócien, linia wciąż pozostaję dla niego podstawowym środkiem wyrazu. Artysta rozumie ją jako graficzny zapis czasu, ślad ręki, który ma swój początek i koniec.
„Wanderlust” to najnowszy malarski cykl Tomasza Dańca, który miał swoją premierę podczas wystawy indywidualnej pod tym samym tytułem w Pragalerii w 2019 roku. Artysta przedstawia w nim postapokaliptyczną wizję świata, w którym destruktywny wpływ ludzkiej działalności na ekosystem w końcu doprowadził do samozagłady naszego gatunku. Natura powoli odbiera zagrabione jej wcześniej przez człowieka terytoria, wciąż jednak widoczne są ślady naszej cywilizacji: uziemione samoloty, nieczynne, rdzewiejące maszyny, opuszczone wille i apartamentowce. Również w tej serii obrazów odnajdujemy charakterystyczną dla artysty malarskość i niespotykany zmysł kolorystyczny. Zanieczyszczone powietrze sprawia, że niebo mieni się dziwnymi, nienaturalnymi odcieniami brązów, czerwieni, szarości i zieleni. Nowym elementem, który pojawia się w sztuce artysty jest z pewnością niezwykle kreatywne i, w kontekście tematu cyklu, zaskakujące, sięganie do twórczości dawnych mistrzów malarstwa. Tomasz Daniec, przedstawiając zniszczony przez człowieka świat, nawiązuje do romantycznej tradycji malarstwa krajobrazowego. W jego najnowszych płótnach odnajdziemy (zarówno w sposobie malowania jak i w warstwie wizualnej obrazów) nawiązania do twórczości Wielkich Romantyków XIX wieku, prekursorów wrażeniowego i emocjonalnego sposobu ukazywania natury w malarstwie, takich jak: Caspar David Friedrich, William Turner czy John Constable.
Marcin Krajewski

Pierwszą formą, stworzoną przez Malwinę Konopacką w 2014 roku, był, ikoniczny już, wazon OKO. Unikalny, wrzecionowaty kształt, pokryty rytmicznymi, owalnymi zagłębieniami, łatwo rozpoznać już na pierwszy rzut, nomen omen, oka. Pomysł Malwiny Konopackiej na stworzenie linii wazonów OKO zrodził się jeszcze podczas studiów. Został jednak zrealizowany dopiero po kilku latach. Autorka formy, która z czasem pokrywana była nowymi wzorami ręcznie wykonywanej malatury, nie ustaje w pracach nad kolejnymi projektami. Do ceramicznej „rodziny” Malwiny Konopackiej sukcesywnie dołączały kolejne obiekty o znajomo brzmiących imionach.
Pomysł na nadawanie imion nowym formom wywodzi się z tradycji polskiego wzornictwa przemysłowego lat 50. i 60. XX w., kiedy to powstawały m.in.: serwisy do kawy i herbaty o nazwach: „Dorota”, „Ina” (oba projektu Lubomira Tomaszewskiego), „Iza” (projektu Józefa Września), „Ewa” (projektu Lucyny i Kazimierza Kowalskich), „Anna” (projektu Wincentego Potackiego) czy „Prometeusz” (projektu Danuty Duszniak). W twórczości Malwiny Konopackiej, nazwy, które nadaje swoim formom, mają szczególne znaczenie. IRENA to imię babci autorki, ANIELA i TERESA to córki projektantki, które nieustannie pobudzają jej wyobraźnię, a NANA to zdrobnienie, którym obdarzyła jedna z córek Malwiny Konopackiej swoją siostrę. Prawie całą „rodzinę” form autorka połączyła w głośnym totemie ceramicznym p.t.: MAMA (prezentowanym w 2020 roku na wystawie „Co dwie sztuki, to nie jedna” w warszawskiej Narodowej Galerii Sztuki „Zachęta”), którego współautorkami (w zakresie dekoracji malarskiej) były córki Malwiny. Artystka zadaje za jego pośrednictwem pytania o tożsamość społeczną i kulturową matki, równocześnie wskazując na trudności związane z łączeniem przez kobiety we współczesnym świecie różnych ról życiowych – zawodowych i prywatnych.
Drugą domeną Malwiny Konopackiej jest ilustracja, która ujawnia się również w jej projektach. Każdy z wazonów, każda z jej pater, posiada autorską malaturę. Sama artystka podkreśla, że rysunek towarzyszył jej już od dziecka. W jej pracach znajdujemy proste, syntetyczne szkice: oczy, liście, geometryczne formy. Malwina Konopacka już od dzieciństwa była szczególnie uwrażliwiona na piękno, ukryte w przedmiotach codziennego użytku, grafikach, malarstwie czy, wszechobecnej w jej domu rodzinnym, literaturze na temat sztuk plastycznych. W jednym z wywiadów artystka wymienia twórczość Kazimierza Malewicza jako jedno z ważniejszych źródeł inspiracji. W jej twórczości odnajdziemy również nawiązania do estetyki takich artystów jak: Pablo Picasso, Fernand Léger, Henri Matisse, Władysław Strzemiński, Henryk Stażewski czy Henri Rousseau. Obrazy ostatniego z wymienionych malarzy zainspirowały Malwinę Konopacką do stworzenia malarskiej dekoracji wazonu OKO, model „Jungle”, w której wykorzystuje motyw bujnej roślinności, na długo zanim pojawił się on niemal we wszystkich projektach architektów i dekoratorów wnętrz.
Estetyka projektów i dekoracji malarskich, którą wypracowała przez lata Malwina Konopacka, świadczy o wybitnej świadomości formy ceramicznej. Przytaczając za Władysławem Tatarkiewiczem cytat z Federico Zuccaro: Rysunek [disegnio] nie jest materią ani ciałem, ani przypadłością, ani substancją, jest formą, ideą, porządkiem, regułą, terminem, przedmiotem umysłu. Aby zaś lepiej uchwycić tę definicję, pamiętać trzeba, że istnieją dwojakie czynności: z jednej strony zewnętrze jak rysowanie, kreślenie, kształtowanie, malowanie, rzeźbienie, budowanie, a z drugiej wewnętrzne, jak rozumienie i pragnienie. Oglądając projekty artystki, zarówno rysunki, ilustracje jak również ceramikę, można odnieść wrażenie, że to właśnie pojęcie disegnio, w interpretacji Zuccarego, najtrafniej charakteryzuje postawę twórczą Malwiny Konopackiej, w której współistnieją ze sobą, równorzędnie, linia, forma i idea.
W związku z panującym w Polsce stanem epidemii, w trosce o Państwa bezpieczeństwo i zdrowie, przedłużamy wyjątkowy sposób działania galerii do odwołania. Jak zawsze, będziemy na bieżąco reagować na rozwój sytuacji i stosować się do wszystkich nowych zaleceń. O wszystkich zmianach będziemy informować Państwa za pośrednictwem naszej strony oraz mediów społecznościowych.
Rozumiejąc, jak ważną rolę w czasach kryzysu pełni sztuka, pragniemy nadal oferować Państwu jak najlepszą ofertą aukcyjną i możliwość zakupu dzieł artystów z oferty galeryjnej. Musimy jednak wprowadzić kilka istotnych modyfikacji w naszym systemie działania:
1. Godziny otwarcia galerii:
📍 Od dnia 30.04. galerię można odwiedzić po wcześniejszym umówieniu się. W tym celu zapraszamy do kontaktu telefonicznego pod numerem: 796 798 853 lub 537 798 853.
2. Terminy aukcji:
📍 Daty zaplanowanych na kwiecień i maj aukcji nie ulegają zmianie:
📍 36. Aukcja Sztuki Młodej odbędzie się 29 kwietnia 2020 r., o godz. 19.30 ZOBACZ KATALOG
📍 Aukcja Charytatywna w Teatrze 6. piętro odbędzie się 6 maja 2020 r., o godz. 19.30 ZOBACZ KATALOG
📍 4. Aukcja z cyklu „Wnętrze Sztuki” odbędzie się 13 maja 2020 r. o godz.: 19.30. ZOBACZ KATALOG
📍 Wszystkie powyższe aukcje odbędą się wyłącznie w systemie zdalnym, bez obecności licytujących na sali. Zachęcamy do rejestracji na platformie OneBid oraz składania zleceń za pośrednictwem naszej strony lub bezpośrednio, kontaktując się z nami telefonicznie i mailowo.
📍 Przypominamy również, że każda z naszych aukcji poprzedzona jest wystawą przedaukcyjną. Wszystkie obiekty z katalogu można oglądać na żywo, po wcześniejszym umówieniu się, lub on-line – za pomocą Wirtualnych Spacerów.
Pomimo trudnej sytuacji, pozostajemy, niezmiennie, do Państwa dyspozycji. Zachęcamy do kontaktu telefonicznego, mailowego oraz śledzenia naszych mediów społecznościowych. Życzymy Państwu dużo zdrowia i spokoju!
pozdrawiamy,
zespół Pragalerii

Ciężko jest mi określić moment, w którym zaczyna się proces twórczy. Cały czas w myślach przewijają mi się obrazy i zdarzenia. Podczas rozmów zapamiętuję poszczególne słowa, które rozbrzmiewają w głowie nieustannie, dopóki ich nie zmaterializuję na płótnie bądź graficznej matrycy. Zapamiętuję spojrzenia, gesty, ale przede wszystkim – dotyk. W erotycznych kompozycjach Eweliny Kołakowskiej, tych malarskich jak również graficznych, odnajdziemy niesłychanie subtelną opowieść o ludzkiej cielesności, o potrzebie fizycznego kontaktu dwóch ciał, o szerokim spektrum różnych reakcji (zarówno fizycznych jak i emocjonalnych) na dotyk. To właśnie ten zmysł zajmuje niezmiennie centralne miejsce w jej twórczości.
Ewelina Kołakowska w swoich, konsekwentnie pozbawionych koloru, obrazach i grafikach przedstawia ciała w procesie, ciała w relacjach, drżące z podniecenia i rozkoszy, naprężone, spięte lub wiotkie, bezwładne, unoszone w górę przez czyjeś silne ręce, splątane ze sobą wszystkimi członkami tak ściśle, że tworzą nowe, autonomiczne, zagadkowe hybrydy. Przedstawiane przez nią korpusy najczęściej pozostają anonimowe. Jeśli jednak w obrazie pojawiają się twarze, to niemal zawsze są to oblicza wykrzywione w grymasie podniecenia, bólu lub lęku. Męskie, żylaste dłonie ściskają delikatną, miękką, kobiecą skórę. Ręce splatają się z nogami, skóra ściśle przylega do skóry. Ciało, kreowane przez Ewelinę Kołakowską, łaknie dotyku, pragnie być głaskane, uciskane, pieszczone. Swoje spełnienie odnajduje dopiero wtedy, gdy znajdzie się w fizycznej unii z innym ciałem lub ciałami.
Ewelina Kołakowska jest przede wszystkim graficzką – z wykształcenia i pasji. W 2018 roku obroniła z wyróżnieniem dyplom magisterski w pracowni grafiki warsztatowej prof. Bogumiły Pręgowskiej i dr hab. Marka Zajko na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Pomimo tego, często wykorzystuje również środki, jakie daje artyście malarstwo, by opowiadać historie o erotycznym napięciu, które powstaje pomiędzy dwojgiem ludzi. W swoich płótnach, podobnie jak w przypadku prac powstałych w technikach intaglio, buduje formę dzieła w oparciu o kontrasty. Biel ciała ostro odcina się od smolistej czerni tła. Ciemne postacie, zawieszone w bieli i szarości, skupiają na sobie całą uwagę widza. Zdarza się, że w obrębie jednej kompozycji artystka drobiazgowo opracowuje detal jednej dłoni, z prawdziwą wirtuozerią rzeźbi żyły i zmarszczki, podczas gdy druga ręka, o szkicowo zarysowanych konturach, pozostaje nieukończona, zupełnie jakby ciało traciło swoją namacalność i fizyczność w momencie uniesienia. Między innymi takie właśnie zabiegi formalne powodują, iż prace Eweliny Kołakowskiej pełne są dramatyzmu, urzekają zmysłowością, kipią od emocji.
Jest rzeczą niezwykłą, że pomimo surowej, ograniczonej palety barwnej, w pracach artystki odnajdujemy tak szerokie spektrum emocji i uczuć. W jej obrazach pożądanie sąsiaduje z obrzydzeniem, obietnica poczęcia nowego życia ze śmiercią, miłość wiąże się zawsze z odrzuceniem i samotnością, oczekiwaniu na moment spełnienia towarzyszy niewytłumaczalny lęk i niepokój. Ból jest przyjemny. Przyjemność – tak intensywna, że sprawia ból. Choć w swoich kompozycjach erotycznych Ewelina Kołakowska czasem znajduje się niebezpiecznie blisko cienkiej linii oddzielającej erotykę od pornografii, to jednak nigdy jej nie przekracza. Dzięki temu, unikając dosłowności, jest w stanie w tak kuszący sposób opowiadać o elektryzującym napięciu, które pojawia się w miejscu zetknięcia dwóch naskórków.
Marcin Krajewski

Zawsze zaczyna się tak samo. Najpierw siedzę i myślę, potem wstaję i chodzę po pokoju, czytam, przesiadam się, przeglądam swój zeszyt z wycinankami. Czasem kartkuję książkę, przyklejam do siebie tekturki, bywa, że odchodzę i zajmuję się czymś zupełnie innym. Przede wszystkim jednak – układam rzeczy. Przerzucam zdjęcia, rozmieszczam elementy, patrzę jak powstają barwne zbiory, rodzą się przypadkowe kompozycje, czasem nagle myślę – to jest właśnie to!
Magdalena Daniec tworzy w sposób intuicyjny. Jej malarstwo, choć może się to wydawać w pierwszej chwili zaskakujące, nie powinno być postrzegane w kategoriach sztuki abstrakcyjnej. Tam, gdzie inni artyści koncentrują się na, często zimnym, matematycznym, przedstawieniu układów plam, linii i kształtów – Magdalena Daniec oddaje głos uczuciom, wspomnieniom i zmysłom. W swoich płótnach, często już post factum, malarka odnajduje pejzaże z przeszłości – a może raczej – odczucia, doznania, jakie wywołało w niej zetknięcie się z danym miejscem. Stojąc przed gotowym obrazem, dostrzega w nim, czasem ku swojemu zaskoczeniu, ślady emocji i wrażeń zmysłowych z przeszłości, reminescencje zapachu i dotyku sprzed miesięcy i lat, krajobrazy, które drzemią pod jej powiekami. Co jednak istotne, w swoich płótnach nigdy nie przedstawia natury w sposób dosłowny, lecz raczej jej znaki. Gdy myśli o deszczu, maluje ślady pozostawione na ziemi przez ciężkie, spadające krople. Sama doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jej malarstwo, bardzo osobiste, może jawić się widzowi jako hermetyczne. Nie chce jednak narzucać odbiorcy jedynej i słusznej interpretacji dzieła. Zamiast tego – sugeruje, zostawia subtelne wskazówki i nieoczywiste tropy interpretacyjne w postaci tytułów oraz gotowych, wklejonych, kolażowych elementów, które z czasem stały się centralnym, najważniejszym elementem obrazu.
Trudno dokładnie stwierdzić, w którym momencie „obiekt znaleziony” stał się tak ważny dla Magdaleny Daniec. Początkowo artystka, którą praktycznie od zawsze fascynowały stare fotografie, próbowała przenosić zdjęcia z albumu na płótno przy pomocy pędzla i farby. Szybko poczuła jednak, że kryje się w tym fałsz. Nie musi przecież od nowa malować tego, co już jest gotowe, co zawiera w sobie ładunek emocjonalny, czyjeś wytarte wspomnienia. Malować należy uczucia, jakie przedmiot w nas wzbudza, nie zaś odwzorowywać jego formę. W kolejnych latach, w obręb kompozycji, coraz śmielej wprowadzała szeroką gamę różnych przedmiotów. W jej obrazach zaczęły pojawiać się fragmenty listów, pożółkłe strony z zeszytu, papierek, na którym został odcisk kubka z kawą jej męża, okładka notatnika dziadka a nawet blacha od tortownicy. Co niezwykle istotne, wszystkie te przedmioty, po włączeniu w obszar formy i imago dzieła, zaczynają ulegać twórczym przekształceniom. Magdalena Daniec nie pragnie bowiem rekonstruować przeszłości, opowiadać widzowi dawnych historii o ludziach, których często już z nami nie ma. Dzięki umieszczeniu gotowych obiektów w zupełnie nowatorskich kontekstach malarskich, artystka tworzy nowe narracje, snuje bardzo współczesne, choć jednocześnie niezwykle intymne, opowieści.
– Marcin Krajewski

Malarstwo Jana Szczepkowskiego uwodzi na wiele sposobów. Jego obrazy zachwycają nas swoim materialnym pięknem, podniecają zmysłowością tematu, frapują zagadkową treścią. Szczególny podziw budzi u odbiorcy zamiłowanie artysty do klasycznego rysunku, jego przywiązanie do pracy nad warsztatem oraz, przede wszystkim, niezwykle rozbudowany system teoretyczny, wypełniony cytatami z dzieł kultury, odniesieniami historycznymi i inspiracjami wizualnymi, który stoi za każdym jego dziełem.
Świat erotyki stanowi dla Jana Szczepkowskiego jedno z najważniejszych źródeł inspiracji. W swoich dwóch obszernych cyklach: „The Night Pictures” oraz „Vesper”, złożonych z niewielkich prac olejnych na papierze, przedstawia kolekcję niesłychanie zmysłowych aktów. Artysta tworzy drobne cacka, jakby średniowieczne, pieczołowicie wykonane miniatury, których tematyka jednak daleka jest od rygoryzmu moralnego Wieków Średnich. Przedstawione na czarnym, mrocznym tle postacie, zarówno kobiecie jak i męskie, najczęściej pozbawione są charakterystycznych cech fizjonomii, które umożliwiły by ich konkretne rozpoznanie. Figury stoją tyłem, ich twarze pozostają niedokończone lub zasłonięte przed widzem. Ich pozy – naturalne, nieskrępowane, czasem nawet – wyuzdane. Dzięki tym zabiegom formalnym, widz wciela się w rolę podglądacza, perwersyjnego miłośnika voyeryzmu, który, zachęcony przez artystę, zagląda przez dziurkę od klucza do najbardziej intymnej sfery portretowanych osób. Pojawia się tu również, częsty w twórczości Szczepkowskiego, element dominacji. Nagie, delikatne ciała są całkowicie bezbronne wobec naruszającego ich prywatność, wścibskiego spojrzenia. W pewnym sensie – stają się przedmiotami, a nie podmiotami. Widz, poprzez akt obserwacji, zyskuje nad nimi szczególny rodzaj władzy.
W swojej twórczości Jan Szczepkowski nigdy nie uznawał półśrodków. Dotyczy to również formatów płócien, na których powstają jego kompozycje. Oprócz olejnych miniatur na papierze, artysta najczęściej tworzy monumentalne, budzące podziw swoim rozmachem, kompozycje malarskie. Podczas prac nad tymi obrazami, zmienia się w Taumaturga, Magika, Kreatora Nowych Światów, który sięga do kultury wizualnej pierwszego półwiecza XX wieku (używając jako inspiracji starych, przedwojennych fotografii czy reklam z lat ’50), wybiera z niej wyłącznie interesującego go fragmenty, a następnie, w akcie kreacji nowej rzeczywistości malarskiej, łączy je ze sobą od nowa na powierzchni płótna w zaskakujący, pozornie absurdalny sposób. Tworzy tajemnicze, surrealne uniwersum pełne nowych, ukrytych znaczeń. Na wielkich, jasnych, płótnach powstają misterne konstrukcje, chwiejne piramidy spiętrzonych przedmiotów oraz figur ludzkich. Przedstawione postacie, coraz częściej umieszczane w otoczeniu natury, wystylizowane są na ogół w duchu lat ’50. Jednak sceneria, umieszczona za ich plecami, przywołuje na myśl silne skojarzenia z malarstwem pejzażowym końcówki XVIII i początku XIX wieku. Zdarza się również, że Szczepkowski, jakby podążając śladami Duchampa, wybiera banalne przedmioty codziennego użytku, wyrywa je ze znanego nam kontekstu, niszczy ich ustaloną funkcjonalność i, wreszcie, umieszcza je w obrębie kompozycji w zaskakujących, absurdalnych zestawieniach. Pomieszanie stylów i epok, skomplikowane układy ludzkich postaci bez twarzy, trywialne przedmioty, pozbawione swojej funkcjonalności – to wszystko wzbudza w nas lęk, niepokój, choć sami nie do końca rozumiemy, czemu odczuwamy dyskomfort. Obrazy Jana Szczepkowskiego idealnie realizują freudowski termin „Unheimlich” (Niesamowite).
Dobre malarstwo to takie, które zadaje widzowi pytania, ale nigdy nie udziela prostych odpowiedzi. Obraz może nas zwodzić, pobudzać do myślenia, niepokoić, wzbudzać w nas radość, czasem nawet drażnić lub brzydzić. Nigdy nie powinien jednak być dla widza otwartą księgą. Wie o tym doskonale Jan Szczepkowski, malarz, którego całe, ogromne, malarskie oeuvre przepełnione jest atmosferą tajemniczości i niedopowiedzenia. Jak sam mówi: Lubię tajemnice. Zagadki pociągają mnie bardziej niż ich rozwiązania. Każdy z moich obrazów powstał z inspiracji osobliwym układem postaci i przedmiotów. To zawsze jest początek nowej, jeszcze nie odkrytej historii, która powoli objawia się na płótnie. Nie sądzę, abym sam mógł poznać ją i zrozumieć do końca. Czasami wydaje mi się, że prawdziwą przyjemność z malarstwa możemy czerpać tylko wtedy, gdy oprzemy się pokusie rozszyfrowania każdej tajemnicy.
Marcin Krajewski