Artysta tygodnia

Pragaleria

Stalowa 3, Warszawa

 

Tworzę odkąd pamiętam. Od dziecka lubiłem prace plastyczne i manualne. Z czasem pojawiały się poważniejsze materiały i śmielsze wykonania. Codzienne szlifowanie warsztatu w domu i na kursie przygotowującym na studia. W końcu kierunek artystyczny, wybór specjalizacji – malarstwo i obrona dyplomu aż do dzisiejszych poszukiwań własnego stylu i miłośników tego, co robię.

Sztuka współczesna to bardzo różnorodny i często trudny do jednostronnego określenia nurt. W moim przypadku jest to połączenie kierunków: realizmu, abstrakcjonizmu geometrycznego i figuratywizmu. W mojej sztuce jest również coś z kierunku arte povera – raz minimalistycznego w środkach, pozostawienie niezamalowanego, surowego płótna, kiedy indziej bogatego w detale, wielokolorowego i nasyconego kształtami. Nie trudno znaleźć również powiązania z pop-artem, gdzie przedmioty codziennego użytku pełnią ważną rolę i street artem, który widzimy na ścianach budynków naszych miast.

Paweł Porada

Malarstwo Pawła Porady charakteryzuje się szczególną, uwodzącą widzów od pierwszego wejrzenia, subtelnością i elegancją. Artysta przedstawia stylizowane, pełne wdzięku wizerunki kobiet i mężczyzn (często w otoczeniu symbolicznych atrybutów), które – choć dalekie od realizmu – wykazują cechy portretu psychologicznego, ujawniają zainteresowanie twórcy stanami psychicznymi, głęboko ukrytymi emocjami ukazywanych postaci. Skąd bierze się ta niezwykła atmosfera obrazów Pawła Porady? Być może odpowiedź znaleźć można w charakterystycznym, eklektycznym sposobie budowania formy i treści dzieła przez artystę.

Paweł Porada w sposób niezwykle umiejętny łączy w swoich obrazach przeszłość z nowoczesnością. Artysta świadomie nawiązuje do eleganckiej estetyki art déco, często sięga do mody i kultury wizualnej okresu fin de siècle oraz czasów międzywojennych. Ubrania i fryzury portretowanych postaci, dekoracyjna geometryzacja tła lub floralna, jakby secesyjna ornamentacja – to wszystko odnosi nas do początku XX wieku. Z drugiej jednak strony stosowane przez malarza rozwiązania stylistyczne i środki formalne pozostają zakorzenione w nowoczesności i czasach współczesnych. Jego kompozycje cechuje silna defragmentacja. Paweł Porada buduje przestrzeń i sylwetki postaci za pomocą płaskich, oddzielonych od siebie plam koloru. Od wielu lat jest zresztą wierny charakterystycznej, łatwo rozpoznawalnej palecie barwnej – łagodnej, zgaszonej, często opartej o błękity, różne odcienie koloru niebieskiego. W obrazach artysty widz odnajduje więc nostalgię za elegancką atmosferą minionych dekad, współczesny sposób kształtowania formy oraz koncentrującą się na człowieku i jego emocjach treść.

Marcin Krajewski

 

Prezentowane obrazy to kolejny rozdział w moim malarstwie. Poświęcony jest ludzkim wspomnieniom, marzeniom, tęsknocie. Przewodnim motywem jest horyzont, zawieszony gdzieś daleko w przestrzeni. Horyzont, z którym tak rzadko obcujemy żyjąc w miastach. Horyzont pokazany w kontekście prostej architektury, w perspektywie oraz świetle dziennym. Perspektywa pozwala zbudować przestrzeń i oddala horyzont. Światło wraz z kolorem buduje nastrój, porę dnia, pogodę.

Kompozycje są uproszczone, często z punktem zbiegu ustawionym centralnie, nierzadko symetryczne, oczywiste, znane i spotykane. Zestawienie prostych płaskich figur: kwadratów, prostokątów, trójkątów. Można powiedzieć, że to abstrakcje. Jest to świadomy zabieg, który wykorzystuję dla wytworzenia odczucia spokoju i odwrócenia uwagi od przedstawionej treści, bo nie o nią tu chodzi.

Nie chodzi o treść. Ta jest oczywista: budowle nad wodą. Nad morzem, nad oceanem. Budowle o niezdefiniowanym czasie powstania. Równie dobrze mogłyby powstać w innych epokach albo być wizją przyszłości. Całą scenę celowo pozostawiam pustą. Nie ma ludzi, przedmiotów, roślin. Nie ma śladów życia. Jest tylko woda, przestrzeń i architektura.

Woda i przestrzeń to ocean. Ocean powoduje w nas jakąś niezdefiniowaną tęsknotę, budzi marzenia, wspomnienia, uruchamia wyobraźnię. Powoduje, że zaczynamy patrzeć w przyszłość, snujemy plany, ale jednocześnie napawa on nas refleksją, niewiadomą, poczuciem lęku.

Architektura: magia budowli, dzieło rąk ludzkich, synonim zatrzymania czasu, dorobku ludzkich pokoleń pozostającym na lata. Architektura jako pomost do innych epok. Myślimy: tu kiedyś żyli ludzie, ileś set lat temu zbudowali tę budowlę, a my możemy jej dziś dotknąć. Tych ludzi już nie ma, a dzieło zostało. To budzi refleksję: przemijamy, znikamy, coś po nas zostaje, po co to wszystko, jaki to ma sens? I tak umrzemy…

Ja zestawiam te odczucia. I taki jest zamysł i cel tych obrazów. Chcę spowodować by odbiorca, gdzieś tam, wieczorem, gdy popatrzy na obraz, nie skupiał się na jego treści tylko zanurzył się w swoich myślach i we własnej wyobraźni, wypełnił pustą przestrzeń własnymi wspomnieniami, marzeniami, planami, a na koniec refleksją – ale tą pozytywną, tą słoneczną, świetlistą. Przemijamy – lecz „Nieskończoność” istnieje.

Andrzej Kikowski

Architektura to ta dziedzina sztuki, które Andrzej Kikowski poświęcił (z sukcesami) większość swojego życia zawodowego i artystycznego. Jest on autorem wielu znanych realizacji (m.in. projektu adaptacji budynku dawnej elektrowni dla siedziby Mazowieckiego Centrum Sztuki Współczesnej „Elektrownia” w Radomiu). Znajduje to swoje odbicie również w jego twórczości malarskiej. Kikowski tworzy minimalistyczne, często wielkoformatowe, wyciszone kompozycje ukazujące fragmenty nowoczesnych, a może nawet futurystycznych budowli. Artysta stosuje oryginalne, nieoczywiste kadry. Kompozycja zaplanowana jest idealnie, niemal matematycznie, perspektywa wyrysowana mistrzowsko – pomimo prostych rozwiązań, łudzi oko widza iluzją głębi. Kikowski zestawia ze sobą podstawowe kształty geometryczne, prowadzi niemal wyłącznie proste, ostre linie, dzięki którym zbliża się niekiedy do abstrakcji. To architektura brutalistyczna – nie ma tu miejsca na organiczność, obłość, falowanie kształtów. Świat, widziany przez prześwity jego surowych kolumnad, czy otwory okienne, które otwierają na zewnątrz przestronne sale, ulega przekształceniu. Natura podporządkowana zostaje prawom matematyki i ujarzmiona przez szkicującą na desce kreślarskiej rękę artysty. Niebo, ziemia i ocean – to trzy, płaskie pasy, wypełnione mocnymi, kontrastującymi ze sobą barwami, oddzielone od siebie zimną, niepokojąco idealną, linią horyzontu.

To niezwykły paradoks, że te surowe, niemal sterylne formy architektoniczne, wykreowane przez artystę na powierzchni płótna, cechuje tak duża doza liryzmu, szczególna, nostalgiczna poetyka, zdolność do wywoływania w widzu uczuć i emocji. Nie chodzi tu bowiem wyłącznie
o piękno kształtów nowoczesnych konstrukcji. Malarska architektura Kikowskiego, zestawiona ze światem natury, staje się nośnikiem znaczeń, szkieletem, na którym widz może zbudować własną, osobistą interpretację dzieła, przyczynkiem do kontemplacji i rozważań na temat przemijania i tego, co po sobie zostawimy dla kolejnych pokoleń. Używając wyłącznie ascetycznych, minimalistycznych środków wyrazu (prosta linia i płaska plama barwna) Kikowski jest w stanie mistrzowsko zobrazować ulotną atmosferę chwili, nieuchwytny, trudny do ujęcia w słowa nastrój, który podświadomie udziela się widzowi, zmusza go do przemyśleń. To najlepszy dowód na to, że Andrzej Kikowski, architekt z wyboru i powołania, ma w istocie duszę i wrażliwość prawdziwego malarza.

Marcin Krajewski

Kiedyś natknąłem się na pejzaż Piotra Bubaka. Niby zwyczajny, jakich wiele. Ot, wiosenne roztopy. Jednak nie był zwyczajny. Związek pomiędzy kolekcjonerem a dziełem jest czymś na wzór więzi między kochankami. Między mężczyzną i kobietą, którą pragnie on mieć. Dokładnie tak pamiętam, jakie pierwsze wrażenie zrobił na mnie ten obraz. Pomiędzy mną a dziełem nie było artysty, ani tych wszystkich technicznych opisów i treści, jakimi nas częstują historycy sztuki. Byłem tylko ja i te roztopy, gdzieś w Polsce, gdzieś, gdzie je zobaczył i uwiecznił autor. Mój wzrok przesuwał się kawałek po kawałku, niemal dotykając śniegu i zanurzając się w błocie polnej drogi, zahaczając o krzewy, a na końcu zatrzymał się na horyzoncie w pragnieniu ujrzenia wiosennego słońca, tego samego, jakie chciał zobaczyć Piotr.

Kiedy minęła ta chwila kochanków już wiedziałem, że muszę mieć ten obraz i muszę poznać świat człowieka, który mnie zafascynował.

I poznałem wreszcie, goszcząc go na jednym z pierwszych plenerów, jakie przyszło mi organizować. Z ogromną przyjemnością mogłem obserwować pracę i możliwości warsztatowe Piotra. Najbardziej fascynująca była jednak lekkość tworzenia, jakby była to jednocześnie lekkość bytu artysty. Wśród rozłożonych płócien i farb, może nawet lekko chaotycznie, pędzel tworzył rzeczywistość, jakby alternatywną, świat pełen strachów. Pośród pustkowi, poprzez pagórki, czasem unosząc się bezładnie, pod chmurnym niebem, ale czasem i lazurowym, przemykał strach patriota, czasem łachmaniarz, strach wielu imion i twarzy, po prostu strach…

Może to tylko strach na wróble. Mi jednak podczas obserwacji kolejnych jego odsłon przeleciał przed oczyma kawał życia. Wzloty i upadki. Chwile trudne i piękne, wybory często niełatwe i złe. Czasem niemal złość, a czasem chwile wzruszenia. Tak, świat strachów na wróble Piotra Bubaka to mój własny świat, ale też i jego i wielu innych osób, mijających nas codziennie. Chyba właśnie podczas obserwacji cyklu strachów z całą bolesnością uświadomiłem sobie to, o czym Piotr zdawał się wiedzieć od dawien dawna. Nic absolutnie nie jest od nas zależne. Codzienne wybory, decyzje, akcja i reakcja… poczułem się jak targany żywiołami samotnik na obrazie artysty, od którego nic nie zależy, a który jednocześnie jest zależny od wszystkiego. Genialna prostota bytu, o której w XXI wieku zapomnieliśmy. Z krzywdą dla odbiorcy byłoby jednak, gdybym wyłącznie poświęcił kilka słów malarstwu, pozostawiając rzeźbę Piotra w zapomnieniu.

Rzeźba mniej wybacza, aniżeli malarstwo, rzeźba wymaga kunsztu i techniki, jeżeli mówimy oczywiście o rzeźbie na najwyższym poziomie, a prace Piotra Bubaka takie właśnie są. Co to znaczy, że rzeźba jest dobra, zasługuje na najwyższe uznanie? Może to też kwestia gustu? Współczesna sztuka, w tym rzeźba, szuka nowych dróg, ale moim zdaniem często te drogi prowadzą donikąd. Piotr wybrał swoja własną. W jego rękach rzeźba nabrała znowu klasycznego wymiaru, przeżywa swój renesans, ale jednocześnie zawiera „tę iskrę”, to „opisanie świata” Piotra Bubaka, jaką wkłada on do każdego swojego dzieła.

Akty i półakty są pełne nie tylko kobiecego piękna, ale przede wszystkim piękna ich oddania, piękna sztuki ich pokazania. Każdy akt jest pieszczony dłutem, każdy kawałek brązu jest niczym ciało leżące przed Piotrem, oddające się bezwarunkowo artyście. Prężąca się „Pływaczka”, pokazująca umięśnione, a zarazem piękne kształty, niemal mówi: „oto jestem, taka, jaką mnie stworzyłeś”. Inna postać, leżąca z lekko rozrzuconymi włosami, przeciągająca się jakby od niechcenia kobieta, kryjąca swoją twarz, kokietuje odbiorcę. Zdając sobie sprawę ze swojej urody nie pokazuje wszystkiego. To tajemnica jej i artysty.

Znalazło się także miejsce dla stracha, starca, targanego życiowymi próbami, wzlotami i upadkami, może wypalonego, ale ostatkiem sił stojącego pod wiatr. To w jego ramionach znalazła ukojenie samotna panna. Piękna i czysta i bezbronna jednocześnie. To jego strzępy zdają się ją osłaniać przed tym, co nieuniknione.

Przemysław Kuchcicki

[fragment]

 

Zobacz katalog w PDF

Zobacz ofertę Galerii

Dużo mówię, a nawet gdy milczę moja sztuka mówi za mnie. Staram się poruszać tematy mi bliskie, obserwacje świata, a dystopijny charakter niektórych prac jest niestety moją krytyczną oceną otaczającej nas rzeczywistości. To mój dialog ze światem, który raz mnie przeraża, a raz zachwyca.

Kamil Jakuza Jaczyński

Kamila Jakuzę Jaczyńskiego, jako twórcę, z pewnością charakteryzuje niezwykła potrzeba ekspresji, wyrażania uczuć i przemyśleń na temat otaczającego go świata, reagowania na bieżące wydarzenia, tworzenia narracji i historii, które dotykają istotnych problemów społecznych. Jego działalność artystyczna rozpoczęła się już wiele lat temu. Jaczyński początkowo związany był z inną dziedziną sztuki – muzyką. Jednak to właśnie w malarstwie, którym, z sukcesami, zajmuje się już od kilku lat, odnalazł idealny zestaw środków wyrazu, pozwalający mu na sformułowanie najpełniejszej wypowiedzi artystycznej, zasygnalizowanie istotnych dla niego kwestii, poruszenie nurtujących go tematów. Malarstwo Kamila Jakuzy Jaczyńskiego jest prawdziwe – bo szczera i bezpretensjonalna jest jego potrzeba tworzenia. Oczywiście – widz, dla którego ważne jest poszukiwanie kontekstów i odniesień do historii sztuki z pewnością odnajdzie w jego dziełach echa twórczości takich malarzy jak chociażby Jean-Michel Basquiat czy Shalom Neuman Thomas. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że są to celowe, zaplanowane nawiązania stylistyczne. Dla wymienionych twórców, podobnie jak dla Jaczyńskiego, najważniejsze stały się: niczym nieskrępowana ekspresja, wolność wypowiedzi twórczej, bez oglądania się na kanony piękna, na stosowane do znudzenia, wciąż te same, ustalone i skodyfikowane, zabiegi i triki formalne i stylistyczne. Język obrazów Kamila Jakuzy Jaczyńskiego jest surowy, dziki, gwałtowny, bezpośredni, a jednocześnie, paradoksalnie, skomplikowany w swojej prostocie. Ostre kolory, szybkie, niemal prymitywistyczne pociągnięcia pędzla uderzają w odbiorcę, oszałamiają go, powodują, że nie może on przejść obok prac artysty obojętnie. Jaczyński komponuje dzieło niczym muzyk multiinstrumentalista – w ekspresyjnym akcie twórczym łączy ze sobą różne media: farby i tusze akrylowe, spreje i kredki a nawet elementy kolażu – aby finalny efekt najtrafniej wyraził przemyślenia i odczucia twórcy. Nie ulega wątpliwości, że głównym tematem obrazów Kamila Jakuzy Jaczyńskiego pozostaje niezmiennie człowiek. Artysta przedstawia go w sposób uproszczony, często wręcz metaforyczny – pod postacią znaków, symboli, przeskalowanych piktogramów czy masek, które mogą budzić skojarzenia z twórczością rdzennych mieszkańców Afryki, Australii i Oceanii lub obu Ameryk a także ze współczesną kulturą wielkiego miasta – w szczególności z dziełami mistrzów graffiti i obiektami z kręgu wizualnej pop-kultury. To działanie celowe – nie chodzi tu bowiem o oddanie szczegółów ludzkiej anatomii. Jaczyński bardzo często umieszcza bohaterów swoich kompozycji w przestrzeni wypełnionej szczelnie (jakby w zgodzie z wielowiekową tendencją horror vacui) cytatami, kształtami geometrycznymi, literami i wycinkami z gazet lub ekspresyjnymi plamami koloru. Istotą malarstwa Jaczyńskiego staje się więc może nie tyle sam człowiek – ile jego miejsce we współczesnym świecie, jego relacje z rzeczywistością, wpływ, jaki wywiera na niego nowoczesne, miejskie środowisko i wreszcie – jego sposób przeżywania, odczuwania i reagowania na dotykające go zjawiska.

Marcin Krajewski

Moje malarstwo to opowiadanie historii poprzez pokazywanie pojedynczych przedmiotów lub szerzej zakrojoną narrację. Zestawianie ze sobą, na zasadzie kolażu, różnych elementów powoduje powstawanie teatralnego efektu obserwowanych prac. Inspirują mnie wewnętrzne relacje i konflikty człowieka oraz ich wpływ na otoczenie. Bazuje głównie na subiektywnych odczuciach oraz intuicji.

Szymon Kurpiewski

W malarstwie Szymona Kurpiewskiego (a przynajmniej – w tej jego części, która rozpoczęła się wraz z porzuceniem, kilka lat temu, farb akrylowych na rzecz szlachetnego medium olejnego) klasyczna, doskonała forma dzieła, wywiedziona często z malarstwa dawnego, staje się nośnikiem treści na wskroś współczesnych. Za jej pomocą artysta tworzy wizualne reprezentacje naszych fetyszy, obiektów pożądania, eksploruje świat emocji i lęków wynikających z życia w nowoczesnym społeczeństwie, sięga po cytaty z kultury popularnej: muzyki, filmów (również tych 18+) i literatury. Jego najnowszą twórczość, której fragmenty prezentujemy w poniższym katalogu, podzielić można na trzy osobne (choć wynikające ze wspólnego źródła – fascynacji możliwościami, jakie daje twórcy technika olejna) rozdziały.

W pierwszym rzędzie należy wymienić niewielkie miniatury przedstawiające uciechy współczesnego stołu – które można śmiało określić mianem food porn, wywiedzionym z nowoczesnej, internetowej nomenklatury. W tych dziełach niezwykle czytelne są nawiązania do XVII wiecznych holenderskich martwych natur ukazujących jedzenie i zastawę stołową, misternie zakomponowaną na stole. Neutralne, czarne tło, niezwykły wręcz iluzjonizm przedstawienia (stanowiący hołd dla wciąż fascynującego odbiorców sposobu malowania trompe l’oeil) – to wszystko odwołuje nas do przeszłości. Jednak tam, gdzie Dawni Mistrzowie ukazują raki, owoce, kwiaty czy mięso – Szymon Kurpiewski przedstawia współczesne przedmioty kulinarnego pożądania: nadgryzione, błyszczące od lukru lub czekolady pączki, z których wypływa gęste, lepkie nadzienie, przepołowione jagodzianki, wypieczone bułki, rogale i chałki, mleko lub piwo w szklankach i kuflach, które odbijają padające na nie światło. Słodycze, które stają się naszym fetyszem i które, dzięki swojemu zadziwiającemu iluzjonizmowi, nawet w formie malarskich wizerunków pobudzają do pracy ślinianki odbiorcy. Warto jednak zastanowić się czy, podobnie jak w przypadku dawnych martwych natur, odnaleźć w nich można również elementy wanitatywne?

Niezwykłe są portrety, wychodzące spod pędzla Szymona Kurpiewskiego. Artysta przede wszystkim uwiecznia bliskich znajomych lub postacie ze świata szeroko rozumianej współczesnej kultury wizualnej (nie wyłączając z tego grona gwiazd filmów dla dorosłych) które zafrapują go, zainteresują wyjątkowością i oryginalnością swojej urody. Dojrzali mężczyźni, delikatni chłopcy – zazwyczaj zmysłowi, choć często o zagadkowo smutnych oczach. Ukazani na ogół zostają na neutralnym, najczęściej ciemnym tle. Najważniejsza jest ich twarz – przeskalowana, namalowana w dużym zbliżeniu, zajmująca większą część płótna. To w niej artysta dostrzega indywidualizm człowieka, jego unikatowość. Piękni bohaterowie portretów Szymona Kurpiewskiego wystawieni zostają na ogląd publiczny, stają się obiektami admiracji, pożądania, fetyszyzacji – przeszywani nieustannie spojrzeniami kolejnych widzów. Choć można odnieść wrażenie, że jest to rola w której czują się doskonale – to jednak ich niezwykły wyraz oczu każe nam zastanowić się, czy pod piękną fasadą nie kryje się znacznie bardziej mroczne, być może samotne, a na pewno skomplikowane, targane niełatwymi emocjami, wnętrze.

Najnowsze obrazy Szymona Kurpiewskiego charakteryzują się szczególną aurą tajemniczości. Z jednej strony odnaleźć można w tych kompozycjach echa barokowego malarstwa (chociażby w zastosowaniu gęsto udrapowanych zasłon, iluzjonistycznym sposobie ukazania ostrych załamań tkaniny czy dramatycznym chiaroscuro). Jednak i tu historia rozgrywa się zdecydowanie w czasach współczesnych. Postacie dosiadające koni, pochylające się nad martwymi ptakami, ubrane zostały w (łatwo rozpoznawalne w czasach pandemii) hermetyczne kombinezony ochronne, które izolują je od widza, uniemożliwiając nam odczytanie ich reakcji emocjonalnej na ten dramatyczny kres życia bezbronnych stworzeń. Co czują? A może pytanie powinno brzmieć inaczej: czy zamknięci w bezpiecznym kokonie skafandrów wciąż są w stanie czuć cokolwiek? W odpowiedzi mogą pomóc nam tytułu dzieł, w których uważny widz z pewnością odnajdzie odniesienia i cytaty do dzieł kultury: książek i piosenek, których treść może się okazać kluczowa dla rozwiązania tej zagadki.

Marcin Krajewski

Na niezwykłość poetyki rzeźb Magdaleny Karłowicz składa się wiele czynników. Jednym z nich jest z pewnością oryginalna forma dzieł. Artystka, mistrzowsko posługująca się techniką odlewu z brązu, tworzy figury o bardzo charakterystycznych, unikatowych kształtach. Opływowe linie skrzydeł, precyzyjnie i jakby z czułością opracowane dłonie i twarze postaci zestawione zostają z niemal geometrycznym, masywnym blokiem korpusu osadzonego na zaskakująco szczupłych nogach, które w jakiś przedziwny sposób są w stanie podtrzymywać cały ten ciężar – zarówno fizyczny, mierzony w kilogramach, jak również (być może znacznie trudniejszy do udźwignięcia) ogromny bagaż myśli, emocji, lęków i niespełnionych pragnień. Oryginalna forma rzeźb Magdaleny Karłowicz staje się więc pretekstem, środkiem do ukazania szerokiego spektrum przeżyć, często trudnych stanów psychicznych – nie tracąc przy tym nic ze swojego niezwykłego, fizycznego piękna.

Znużone „Matki Polki” dźwigają ciężar ciążowego brzucha lub trzymają na ramionach całkiem już duże dzieci. Są zmęczone, jakby senne – a jednak promieniuje z nich miłość, czułość, niezwykłe piękno macierzyństwa. Postacie ludzkie zawieszone „Między niebem a ziemią” – przygarbione, ukazujące dłonie w geście rezygnacji. Skrzydlaty, smukły anioł na próżno wznosi oczy ku niebu. Jego spętane, oplecione ciasno sznurem ciało nie jest w stanie oderwać się od ziemi. Zbyt wiele sił ściąga go w dół: krępują go nałożone na niego więzy, przyciąga grawitacja – tym silniejsza, im znaczniejszy jest ciężar brązu, z którego został wykonany i wreszcie – przygniata suma lęków, uczuć, zwykłych, codziennych spraw. Zatrzymany w ruchu, gotowy do lotu – nie jest w stanie oderwać stóp od podstawy, na której został umieszczony. Wrodzona potrzeba piękna, wzniosłości i duchowości zmaga się z przyziemną, prozaiczną codziennością. Jak pisze Małgorzata Nikolska: „Anioły mogą się wydawać tematem banalnym, zazwyczaj ich idealne, słodkie figurki pełnią funkcję ozdoby lub czegoś w rodzaju współczesnego amuletu. Aniołom Magdaleny Karłowicz daleko do doskonałości – nie mają idealnych proporcji, szumnych skrzydeł i falistych włosów. Smukłe z gładko ogolonymi głowami, przygięte, zrezygnowane, z bezradnie opuszczonymi dłońmi, nie potrafią się unieść. Skarlały skrzydła, stopy wrosły w ziemię, więc nawet jeśli wznoszą głowę i wspinają się na palce, ich kruche ciała więzną w splotach mocnych sznurów. Tak naprawdę to ludzie jak mówi portugalski noblista Jose Saramago: …ludzie bowiem to anioły bez skrzydeł, i to jest właśnie takie piękne, urodzić się bez skrzydeł i wyhodować je sobie…1”. Być może właśnie dlatego rzeźby Magdaleny Karłowicz zawsze spotykają się z tak silnym, bardzo osobistym odbiorem przez stykających się z nimi widzów. Bo przecież nie sposób nie dostrzec w tych figurach nas samych.

Marcin Krajewski

1Małgorzata Nikolska, fragment tekstu: „Ślady na piasku”, Kraina Bugu, 2019 r

Cykl kompozycji Stanisława Tomalaka „Wojna totalna” składa się z kilkunastu obiektów – obrazów, wykonanych na przestrzeni kilkunastu lat unikatową techniką. Autor zatapia setki plastikowych figurek żołnierzyków w masie poliuretanowej, budując fikcyjne pola bitew. Przy okazji przetwarza „zabawki do nauki zabijania”, wykonane z często nieposiadającego atestu plastiku w obiekty artystyczne, nadając im pacyfistyczny wymiar i na swój sposób je utylizując. Pod grubą warstwą farby akrylowej i patyny nikomu z pewnością nie zaszkodzą.

Zamiarem autora nie jest rekonstrukcja historycznych bitew ani budowanie katastroficznych wizji. Nie wierzy on bowiem w to, że dobro zatriumfuje nad złem w wyniku walki militarnej, ponieważ nie ma dobrych wojen! Cykl tych prac jest całkowicie wolny od politycznych ocen i emocji, które zwykle towarzyszą prawdziwym konfliktom zbrojnym. Przesłaniem tych kompozycji jest subiektywny wyraz niepokoju autora, który postrzega współczesny świat jako coraz bardziej złożony i przesiąknięty konfliktami organizm, w którym coraz trudniej jest odróżnić od siebie racje i idee. Piękna koncepcja globalizacji pozwala na wymianę kulturową i gospodarczą – ubogaca państwa i narody. Równolegle swobodnie szerzy się fanatyzm, choroby, terroryzm, kwitnie handel narkotykami, rozwijane są niebezpieczne badania naukowe.

Burzliwe, neobarokowe kompozycje Stanisława Tomalaka, nawet z niewielkiej odległości, sprawiają wrażenie ekspresyjnych abstrakcji i są metaforyczną próbą zilustrowania stanu rzeczy aktualnie nurtującego artystę. Wszystko staje się wirem, magmą złożoną ze stapiających się ze sobą, coraz mniej czytelnych elementów. Współcześnie człowiek jest zalewany strumieniem informacji, w którym niezwykle trudne oddzielić jest prawdę od fałszu. Stanisław Lem nazwał ten proces „tykającą bombą megabitową”. Oko widza dopiero z bliska dostrzega groteskową mieszankę ciał i broni. Powstaje pytanie bez odpowiedzi: o co w tym wszystkim chodzi?

Zespół Pragalerii

Mistrzowska precyzja w opracowaniu detalu, wirtuozeria w ukazaniu niuansów światłocienia, charakterystyczna, falista, wytyczana zdecydowaną dłonią linia – to cechy twórczości Jakuba Jaszewskiego, które świadczą o jego doskonałej znajomości tradycyjnego warsztatu grafika. Jego prace z pewnością wpisują się w niezwykle ciekawy, istniejący obecnie nurt artystyczny, którego przedstawiciele, stanowiący z pewnością prawdziwą awangardę współczesnej, polskiej grafiki warsztatowej, łączą ze sobą wypracowane przez wieki rozwiązania formalne z nowoczesną technologią i fascynacją nieustannym rozwojem techniki. W przypadku Jakuba Jaszewskiego niezwykle istotna jest tematyka jego kompozycji. W linorytach artysty odnajdujemy futurystyczny świat przyszłości, w którym maszyny są wszechobecne a cybernetyka stała się królową nauk. Współczesne społeczeństwo znajduje się w samym środku tego, wciąż przyśpieszającego, niepowstrzymanego procesu. W swoich dwóch graficznych cyklach, które prezentujemy w poniższym katalogu: „Mikro Cyber” oraz „Post-apo”, artysta ukazuje widzowi dwie perspektywy – pozwalając mu na przypomnienie sobie początków tego technologicznego wyścigu oraz tworząc pesymistyczną wizję przyszłości – która stanowić może jego ostateczny kres.

W niezwykle spójnym, obszernym, choć składającym się z grafik o identycznych, niewielkich formatach, cyklu „Mikro Cyber” Jakub Jaszewski ukazuje wycinki, selektywnie wybrane fragmenty rzeczywistości. Nie bez pewnej nostalgii, artysta świadomie sięga do estetyki lat ’80 i ’90 – kiedy to komputery zaczęły ulegać ciągłej miniaturyzacji, powoli stając się niezbędnymi towarzyszami życia każdego z nas. Proces ten odnotowywany był przez powstającą wówczas kulturę i pop-kulturę z rosnącym optymizmem – czego echa znaleźć można w barwnych linorytach Jaszewskiego. Artysta unika jednak przedstawiania rzeczywistych, dających się rozpoznać sprzętów. Zamiast tego – ukazuje niezwykłe piękno designu, który rozwijał się wraz z kolejnymi, coraz mniejszymi wersjami tych maszyn. Jaszewski docenia niezwykłe, nieoczywiste piękno, ukryte przed naszymi oczami pod obudowami komputerów i laptopów – fetyszyzuje skomplikowane, charakterystyczne linie obwodów pokrywających płyty procesorów, umieszcza je w nowych kontekstach, tworzy futurystyczne ornamenty. Jak sam mówi: Jeszcze kilkadziesiąt lat temu mówiło się o nadejściu ery atomowej czy ery podboju kosmosu. Zamiast tego dostaliśmy coś, co przewidziało nieliczne grono futurystów – erę komputerów. W ciągu dwóch ostatnich dekad powszechność zminiaturyzowanej elektroniki doprowadziła do zatracenia jej nietuzinkowego postrzegania w odbiorze społecznym, jakie funkcjonowało jeszcze w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Cykl [MIKRO CYBER] nawiązuje stylistycznie i formalnie do tamtych czasów, natomiast przedstawia to w sposób pozbawiony komercyjnej otoczki mogącej go powiązać z konkretnym produktem. Wybór tradycyjnej techniki graficznej, jaką jest linoryt, do przedstawienia tematu współczesnej elektroniki został podyktowany zasadą, że we własnej sprawie nie wypada być sędzią.

Wizji końca świata w sztuce i kulturze wizualnej w ostatnich dekadach powstawało już wiele. Jednak ta, ukazana przez Jakuba Jaszewskiego w cyklu zatytułowanym „Post-apo” charakteryzuje się niezwykłą, budzącą pewny niepokój, malowniczością. W wielkoformatowych grafikach (czasem wręcz monumentalnych – bo złożonych aż z czterech arkuszy o wymiarach 70 x 100 cm) artysta przedstawia mroczny, opuszczony przez ludzi świat, w którym głównym elementem krajobrazu stały się ulegające powolnemu rozpadowi gargantuiczne, trochę groteskowe (bo pozbawione nagle utylitarnej funkcji) maszyny. To uniwersum bez ludzi – choć silnie naznaczone obecnością człowieka. Niezwykle ciekawe jest zestawienie świata natury – nieprzemijającego, nie dającego się okiełznać, płynnego, organicznego, ze światem maszyn, – martwym, o ostrych, kanciastych formach. Wydaje się oczywiste, który z nich ostatecznie przetrwa – wiele lat, a może nawet wieków po wydarzeniach uwiecznionych w post-apokaliptycznych pejzażach Jakuba Jaszewskiego.

– Marcin Krajewski

Obraz powinien bawić, inspirować, cieszyć oko. Malować trzeba „ładnie”. W każdym płótnie powinna kryć się dusza, pobłysk wewnętrznej aury. Bardzo ważnym elementem każdego mojego obrazu jest kolor: czasem cichy, subtelny, delikatny, kiedy indziej głośny, krzyczący, zabierający barwę wszystkim przedmiotom wokół.
Paweł Dąbrowski


Nie ulega wątpliwości, że dla Pawła Dąbrowski kolor stanowi podstawowy budulec formy jak również treści obrazu. Artysta używa niezwykle wyrazistej, ostrej, neonowej palety barwnej. Kontrastowo łączy ze sobą nasycone róże, fuksje, fiolety, żółcienie i zielenie, które migają przed oczami widza. Bardzo specyficznym i łatwo rozpoznawalnym elementem jego stylu malarskiego jest zestawienie postaci ludzkiej, zbudowanej z charakterystycznych, tęczowych pasów barwnych z płaskim, neutralnym tłem. Ten zabieg sprawia, że ostre kolory, użyte przez malarza, ulegają jeszcze mocniejszemu podbiciu, stają się jeszcze bardziej krzykliwe i wyraziste, atakując zmysły odbiorcy. Poprzez swoją twórczość malarską Paweł Dąbrowski pragnie ubarwiać naszą codzienną, zbyt często szarą i bezbarwną, rzeczywistość.
W poszukiwaniu inspiracji malarz zwraca się ku bogactwu współczesnej kultury wizualnej i pop-kultury. Garściami czerpie z filmu, literatury, komiksu a także – dokonuje specyficznej reinterpretacji ikonicznych wizerunków takich twórców jak Salvador Dali czy Frida Kahlo. Ukazane postacie, zawieszone w nieokreślonej przestrzeni, niczym cytaty pozbawione oryginalnego kontekstu, osadzone w ramach nowego dzieła, wykreowane z rozedrganych, płynnych pasów barwnych mogą sprawiać na widzu wrażenie nierzeczywistych zjaw, fantastycznych duchów nie z tego świata. To odczucie nie jest bezpodstawne. Wydaje się bowiem, że prawdziwym celem Pawła Dąbrowskiego nie jest wcale ukazywanie portretowych przedstawień filmowych bohaterów, wybitnych artystów. Zamiast tego – bawi się (w sposób niepozbawiony ironii ale również, co istotne, dużej dozy sympatii) ich charakterystycznym, zakorzenionym na stałe we współczesnej pop-kulturze wizerunkiem. Jest to z pewnością niezwykły rodzaj hołdu, który jeden artysta może oddać drugiemu.

Marcin Krajewski

Twórczość Izabeli Kozłowskiej stanowi najlepszy dowód na to, że malarstwo z nurtu abstrakcji geometrycznej wcale nie musi być, wbrew często wyrażanym opiniom, chłodne, zdystansowane od odbiorcy czy pozbawione emocji. Oczywiście, w płótnach artystki z pewnością odnajdziemy wyraźne wpływy takich nurtów jak Hard-Edge czy Op-Art oraz fascynację artystki dziełami mistrzów gatunku, pomiędzy którymi na szczególną uwagę zasługują: Horacio Garcia Rossi, Victor Vasarely, Bridget Riley, Richard Paul Lohse oraz Frank Stella. Jeśli jednak przyjrzymy się uważnie obrazom Izabeli Kozłowskiej, dostrzeżemy w nich przede wszystkim ją samą – wykonywaną przez nią mozolną, precyzyjną pracę, emocje, które zainspirowały ją do stworzenia kompozycji i które towarzyszyły jej podczas procesu kreacji, unikatowy styl malarski i niepowtarzalny sposób spoglądania na otaczającą artystkę rzeczywistość – z której selektywnie wybiera fragmenty, charakterystyczne układy linii i barwne połączenia. Być może właśnie dlatego, jej dzieła nie dystansują się od odbiorcy, a wręcz przeciwnie – wchodzą z nim w interakcję, dążą do wywołania reakcji emocjonalnej.

Widzowie, który po raz pierwsze stykają się z malarstwem Izabeli Kozłowskiej, zwracają szczególną uwagę na mistrzowski sposób kształtowania przez nią formy dzieła. Trudno uwierzyć, że artystka w dużej mierze uczyła się sama, przez ostatnie dwa lata wypracowując rozwiązania i środki formalne, które dziś stanowią części składowe jej charakterystycznego stylu malarskiego. Niemal matematyczne, wirtuozerskie rozplanowanie kompozycji, nieprawdopodobna precyzja w wyznaczaniu linii podziału, głębokie wyczucie koloru i przemyślanie stosowanie połączeń barwnych, często benedyktyńska wręcz pieczołowitość w oddaniu drobnych detali. Wszystko to powoduje, że płótna artystki odznaczają się wyjątkowym pięknem, stają się poszukiwanymi obiektami kolekcjonerskimi. Nie powinniśmy jednak postrzegać ich wyłącznie przez pryzmat ich idealnego iluzjonizmu. Artystka zaprasza bowiem widza do udziału w wizualnej grze, do uważnego śledzenia nawet najdrobniejszych elementów kompozycji, do badania, jak zmienia się obraz oglądany z różnych odległości i pod różnymi kątami oraz jak wpływają na nas zastosowane przez nią połączenia kolorystyczne. Co niezwykle ciekawe, jeśli przyjrzymy się z bliska jej płótnom, może okazać się, że dostrzeżemy nagle niewielki fragment, detal kompozycji, który burzy nasze pierwotne wyobrażenie o ich idealnym uporządkowaniu. Może to być niewielki kwadrat, o niewłaściwym tonie barwnym, akcent kolorystyczny, przesunięty poza oś symetrii. Gdy już go dostrzeżemy – nawet, jeśli będzie nas niepokoił, drażnił naszą potrzebę ładu – nagle spojrzymy na płótna Izabeli Kozłowskiej w zupełnie nowym świetle. Aby w pełni zrozumieć i docenić malarstwo artystki musimy dać sobie i im czas. To nie są obrazy dla osób, które się śpieszą!

Marcin Krajewski