Pragaleria – Galeria na Pradze

Pragaleria

Stalowa 3, Warszawa

 

We wszechświecie jedyną stałą jest zmiana. Podlegają temu prawu także moje prace. W jednym z poprzednich cykli metropolie zatopione zostały w gęstej zawiesinie powietrza, które otaczało aglomerację, a w najnowszych obrazach przenoszę się bliżej natury. W wypełnionym mgłą porannym pejzażu niezliczone kropelki wody rozpraszając światło zamieniają rzeczywisty widok w mniej rzeczywistą, prawie abstrakcyjną plamę. Ogląd rzeczywistości może być błędny, linie horyzontu mogą ulec deformacji optycznej i zmylić zmysły obserwatora. W świecie, w którym króluje logika rozmyta i wszelkiego rodzaju interferencja nigdy nie wiadomo, jaki powinien być prawdziwy kształt rzeczy.

Tomek Mistak

 

W swoim najnowszym cyklu obrazów Tomek Mistak uwiecznia na powierzchni płótna ulotną zjawiskowość świata natury. Widz, który staje przed jego dziełami, może niemal poczuć na skórze chłód jesiennego poranka lub wilgotność gęstej, lepkiej mgły, która snuje się wokół drzew. Próżno jednak szukać na mapie miejsc, które ukazuje artysta. Choć nie ulega wątpliwości, że natura regionu Podkarpacia, w którym mieszka artysta, stanowi dla niego istotne źródło inspiracji, to jednak malarz (poza nielicznymi wyjątkami) selektywnie wybiera z niej interesujące go elementy, formy i zjawiska a następnie składa je od nowa na powierzchni płótna, tworząc zupełnie nową, niezwykle przemyślaną, kompozycję świata fantastycznego. Dzięki takiemu procesowi twórczemu oglądać możemy wyjątkowe, konsekwentnie skąpane w szarościach pejzaże, które, po odrzucenie zbędnych detali, środków formalnych (kolor) i narracyjności, ukazują samo sedno, esencję osobistego, niemal intymnego doświadczenia natury.

Dyspersja – to w optyce zależność współczynnika załamania ośrodka od częstotliwości fali świetlnej. W efekcie dyspersji, wiązka światła, padająca na granicę innych ośrodków pod kątem różnym od zera ulega załamaniu. Proces ten obserwujemy m.in. gdy białe światło, po przejściu przez pryzmat, rozszczepia się na wszystkie barwy tęczy. Pod względem chemicznym – to stan rozproszenia silnie rozdrobnionej substancji (np. farby akrylowej) w drugiej, o charakterze ciągłym (np. w wodzie), w efekcie którego powstaje niejednorodny roztwór koloidalny. Malarskie „Dyspersje” Tomka Mistaka ukazują nam więc świat budowany rozproszonym światłem, jakby zanurzony pod powierzchnią lepkiej cieczy. To senne, nastrojowe uniwersum rozmyte na krawędziach, którego elementy stapiają się ze sobą, zlewają, rozpuszczają, spływają zaciekami, tracą swoją namacalność. Obrazy Mistaka z cyklu „Dyspersje” balansują na granicy pomiędzy realizmem i abstrakcją. Chociaż w większości z nich rozpoznajemy jeszcze elementy świata rzeczywistego (drzewa, koryto rzeki, taflę jeziora) to jednak zastosowane środki formalne powodują, że coraz częściej kompozycja składa się w głównej mierze z abstrakcyjnych plam szarości o różnych odcieniach.

„Dyspersja” to niezwykle spójny i wielowarstwowy cykl malarski. W obrazach Tomka Mistaka odnajdziemy emocjonalny zapis osobistego kontaktu z naturą, odczucia szczególnych warunków atmosferycznych, elementy autotematyzmu (związane z technologicznym procesem powstawania dzieła, mieszania farb), rozważania z zakresu optyki i chemii a także eksperymenty formalne które, być może, w dłuższym okresie czasu prowadzić będą dalszą twórczość artysty w stronę sztuki abstrakcyjnej.

 

Marcin Krajewski

Dariusz Mlącki to artysta wyrażający się w języku geometrii, nie stroni jednak również od iluzjonistycznych tendencji, dzięki którym jego sztuka obejmuje nie tylko obszar zamalowanego płótna, korka czy pleksi, ale równocześnie jest przez otaczającą ją przestrzeń rozbudowywana. Bywa, że dzieła twórcy posiadają kontemplacyjny charakter, który równocześnie jest stanem, jaki odczuwa odbiorca oraz może odnosić się do samej uważności artysty w trakcie pracy twórczej. Refleksyjność obrazów czy instalacji malarza może kierować nas do tybetańskich praktyk np. buddyzmu, których celem jest m.in. poznanie stanu swojej natury. W przypadku działań artystycznych Dariusza Mląckiego może chodzić równocześnie o zgłębienie natury rzeczy – koperty, kartki, świecy czy też deski.

Artysta wielokrotnie brał udział w plenerach malarskich, skupiających twórców spod znaku geometrii, organizowanych przez dr Bożenę Kowalską. Czym jednak jest tzw. „język geometrii”, w którym, w przypadku Dariusza Mląckiego, można również odnaleźć pewnego rodzaju figuratywność – kościół, różę, odwróconego gońca czy niebo pełne obłoków? „Język”, jako forma wypowiedzi zarówno werbalnie, jaki i „na piśmie”, pomaga w opisaniu rzeczywistości – przedmiotów. Wyrażony jest w znaku – literze, figurze geometrycznej czy też schematycznym wizerunku budynku. Geometria, jako jedna ze starożytnych nauk, dawała możliwość pomiarów rzeczy materialnych, wyrażały ją punkty, styczne, pola i kąty. Czy zatem w twórczości Dariusza Mląckiego pozornie sprzeczne paradygmaty nie został ujęte w wyjątkowo spójny sposób, jeśli np. iluzjonistycznie namalowaną róże uznamy za znak, a kopertę za zbiór miar i kątów?

Łudzące ludzkie oko koperty, deski i kartki Dariusza Mląckiego swoją realnością przywodzą na myśl monumentalne malarstwo iluzjonistyczne, w którym do złudzenia odtwarzano przestrzeń architektury, głębię sklepienia, konstrukcję kopuły. Nawet najbardziej przenikliwy obserwator nie mógł odróżnić co jest rzeczywistym elementem, a co zostało namalowane na dwuwymiarowym suficie. Innym rodzajem iluzji jest malarstwo sztalugowe określane jako trompe l’oeil (holenderskie: bedrijghertje) mające na celu werystyczne odtwarzanie realnych przedmioty. Dariusz Mlącki iluzję wykorzystuje nie tylko w realistycznych znakach zapełniających jego płótna, ale również tworzy z nich m.in. instalację, zależną od otaczającej jego „obiekty” przestrzeni, która to rozszerza się poza obszar wyznaczony przez twórcę, korespondując z rzeczywistością wokół.

Sztuka Dariusza Mląckiego wymaga skupienia. Kontemplacyjny charakter obrazów (jak np. w przypadku „Świec” czy wybranych „Kopert”) wydaje się wynikać chociażby z ich ograniczonej gamy barwnej czy samoistnie nasuwających się skojarzeń i symboliki tlącego się jeszcze ogarka. Refleksyjność, jaką można przypisać twórczości artysty, może również wynikać z doświadczeń malarza związanych z podróżą do Tybetu. Wyczuwalna duchowość i zgłębienie nurtujących artystę tematów, opisanych w geometrycznej formie, prowadzi również do rozważań Wassily’a Kandinsky’ego, który w systemie filozoficznym, ujętym w zbiorze „O duchowości w sztuce”, przypisuje jej również aspekty metafizyczne. Co istotne, Kandinsky w swoich pismach zawarł także teorię dotyczącą nadawania konkretnym figurom wartości emocjonalnych.

Twórczość Dariusza Mląckiego zachęca do interpretacji, a sam artysta inspiruje do poszukiwań, gdyż jak mówi: „To co najważniejsze jest zawsze dobrze ukryte, a to co mniej ważne zniekształca obraz rzeczywistości”.

Zespół Pragalerii

Nieprzygotowany widz, odwiedzający ekspozycję prezentującą najnowsze dokonania artystyczne Milionerboya, może przeżyć niemały szok poznawczy. To nie są obrazy dla odbiorców o słabych nerwach! Oto zanurzamy się w świat budzących grozę potworów, kłębiących się macek, oślizgłych wnętrzności, bliżej nierozpoznanych, przerośniętych tkanek miękkich. Wydaje się, że znaleźliśmy się w nierealnym, przerażającym uniwersum, podobnym do tego, które stworzył HR Giger, ojciec ikonicznego „Obcego”. W tej przestrzeni zmysły mogą nas łudzić. Płótna wydają się pulsować w rytm pompowanej krwi, kątem oka dostrzegamy poruszenie obłych macek – ale może to tylko złudzenie? Realizm przedstawienia jest niezwykły. Elementy kompozycji błyszczą od śluzu, dzięki doskonałemu modelunkowi wydają się wychodzić poza dwuwymiarową, płaską przestrzeń płótna. Najnowsze obrazy Milionerboya stanowią doskonały dowód na to, że skupienie na kształtowaniu formy dzieła powoduje również zmianę w treści, tematyce i sposobie oddziaływania obrazu. Uderzający realizm w przedstawieniu gładkości, śliskości i miękkości materii, z której zbudowane są osobliwe organizmy z płócien artysty, a także zdumiewająca zdolność tych wizerunków do wpływania bezpośrednio na zmysły odbiorcy – to wszystko nie było by możliwe, gdyby malarz nie postanowił porzucić farb akrylowych i zwrócić się ku, jakże tradycyjnemu, medium malarstwa olejnego.

W swojej twórczości Milionerboy od zawsze posługiwał się ironią. Zaskakujące zestawienia przedstawionych scen z dowcipnymi, czasem nawet prowokacyjnymi tytułami obrazów, stały się niemal jego znakiem rozpoznawczym. W najnowszym cyklu płócien, prezentowanym na wystawie „Sklep z mięsem” w Pragalerii, dostrzec możemy jednak również zupełnie nowe rozwiązania formalne. Artysta stosuje nieoczywiste, oryginalne kadry. Przedstawienia nie mieszczą się w ramach obrazu, wychodzą poza granice płótna, czasem elementy kompozycji ucięte zostają w taki sposób, by drażnić odbiorcę i powodować jego wizualny dyskomfort. Dzięki temu, widz ma wrażenie istnienie świata poza obrazem, przenikania się rzeczywistości malarskiej i tej wokół niego. Szczególną uwagę zwraca również zupełnie nowa, zaskakująco łagodna, wręcz radosna i niezwykle spójna kolorystyka wszystkich prac. W obrazach pojawiają się głównie nasycone odcienie różu w zestawieniu ze smolistą czernią i szarością, czasem dostrzec możemy łagodne fiolety obok czystej bieli, obecne są również akcenty soczystej zieleni. Wszystkie te zabiegi sprawiają, że w najnowszym cyklu malarskim Milionerboya odnajdujemy szczególny paradoks: to co, z założenia powinno być obrzydliwe, nieprzyjemne, odpychające – dzięki starannej estetyzacji zaczyna sprawiać widzowi dziwną, jakby perwersyjną przyjemność wizualną.

Marcin Krajewski

W malarstwie Anny Stępień możemy wyróżnić cztery odrębne motywy, najczęściej podejmowane przez artystkę. Pierwszym tematem (choć chronologicznie – najnowszym), który zapewnił malarce rozpoznawalność, jest pejzaż marynistyczny. W swoich obrazach Anna Stępień już od pewnego czasu eksploruje motyw zgeometryzowanych, śnieżnobiałych żagli. Artystka, biorąc przykład z impresjonistów, ukazuje go w kontekście zmieniających się warunków atmosferycznych i klimatu. Oglądamy więc urokliwe żaglówki na tle nieba zabarwionego przez zachodzące lub wschodzące słońce, płynące po ciepłych wodach Południa lub mroźnych morzach Północy.

Drugim tematem, który pojawia się w płótnach Anny Stępień (a najważniejszym dla samej artystki) jest człowiek. Malarka ukazuje najczęściej sylwetki kobiet, często nagich, przyjmujących
skomplikowane, niemal ornamentalne pozy. Charakterystycznym zabiegiem, stosowanym przez artystkę, jest anonimizacja oblicza postaci, uzyskiwana przez zastosowanie światłocienia uwypuklającego kontur twarzy. Szczególną dekoracyjnością wyróżniają się te obrazy Anny Stępień, w których artystka ukazuje zwierzęta. Wyłupiastookie kameleony mocno przywierają pazurami do gałęzi drzewa, subtelnie naszkicowane flamingi brodzą w wodzie z wrodzoną elegancją, przytulone do siebie ptaki tworzą malowniczą, rytmiczną scenę rodzajową, rozjuszony byk wierzga w powietrzu kopytami. Przy użyciu minimum niezbędnych środków wyrazu, unikając narracyjności, malarka jest w stanie przedstawić nam syntezę, najważniejsze, charakterystyczne cechy portretowanego zwierzęcia.

I wreszcie – abstrakcje. Rozwibrowane od koloru, o dynamicznej kompozycji. Anna Stępień zestawia ze sobą geometryczne plamy barwne, nakłada na nie ekspresyjnie wylewane strużki farby,
układające się w falisty, ornamentalny wzór. W efekcie powstają pozytywne, radosne kompozycje, których niezwykła głębia niemal wciąg widza w obręb płótna.

Pomimo szerokiego spektrum tematów, podejmowanych przez Annę Stępień, pod względem formalnym jej prace charakteryzują się wyjątkową spójnością i konsekwencją. Po latach poszukiwań i eksperymentów artystka wypracowała własny, unikatowy styl malarski. Jego znakiem rozpoznawczym jest z pewnością impastowe nakładanie farby, dzięki czemu jej obrazy odznaczają się niecodzienną fakturą (przypominającą plaster miodu lub mozaikę), zbudowaną z rytmicznie ułożonych, geometrycznych (kwadratowych i prostokątnych) śladów po używanej przez nią szpachelce malarskiej. W tak niezwykły sposób Anna Stępień jest w stanie osiągnąć w swoich pracach zdumiewające wrażenie dynamiki i ruchu.

Marcin Krajewski

 

Malarstwo jest moim sposobem na życie, moją pasją i moim nałogiem, bez którego ciężko żyć. Malując, nigdy nie wiem kiedy skończę i też nie do końca jest to ode mnie zależne. Nie zawsze proces ten jest lekki i przyjemny, wręcz przeciwnie, najczęściej to walka ze swoimi słabościami, gdzie największym wrogiem staje się tu sam umysł. Nie oznacza to jednak by przestać myśleć, lecz o to by zacząć myśleć obrazem…

– Piotr Nogaj

W swojej twórczości Piotr Nogaj porusza problem kondycji współczesnego człowieka. Z pewnością nie będzie to zaskoczeniem dla widzów, którzy uważnie śledzą twórczość tego pochodzącego z Kalisza malarza. Bo choć obrazy Nogaja, już od lat, zaludniają odrealnione, groteskowe postacie o zdeformowanych, ale bardzo charakterystycznych, kształtach a świat przedstawiony zdecydowanie nie przypomina tego widzianego z okien współczesnych bloków i apartamentów, to jednak jego malarstwo pozostaje zawsze blisko ludzi. W swoich płótnach Piotr Nogaj odnosi się do problemów nurtujących człowieka XXI wieku, analizuje jego interakcje ze społeczeństwem, z którego wyrasta, oraz rzeczywistością, która go otacza. Nie powinno więc nikogo dziwić, że nagły i niespodziewany wybuch światowej pandemii koronawirusa, nieznośny okres lockdown’u i kwarantanny oraz nowe nawyki, które musiał sobie wyrobić każdy z nas (takie jak: noszenie maseczek, niemal obsesyjne dezynfekowanie dłoni i utrzymywanie dystansu społecznego), stały się dla artysty niewyczerpanym źródłem inspiracji, które ostatecznie doprowadziły do zaistnienia niezwykle spójnego cyklu malarskiego, jakim jest prezentowane w poniższym katalogu „Pandemonium”.

W swoich najnowszych płótnach Piotr Nogaj, z dużą dozą humoru i ironii, przedstawia groteskowe uniwersum zamieszkane przez przedziwne hybrydy ludzi i maszyn. Postacie z obrazów z dużą żarliwością praktykują dystans społeczny – izolują się od reszty świata, ukrywając w ciasnych, metalowych boksach, zamykając się w futurystycznych sarkofagach, jakby wywiedzionych żywcem z filmów sci-fi, przedstawiających postapokaliptyczną dystopię. Choć na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że Piotr Nogaj ukazuje nam odległą przyszłość, to jednak dostrzec możemy w tych płótnach pewne historyczne artefakty: osłony twarzy, używane przez ludzi w minionych wiekach. Charakterystyczna, ptasia maska, stosowana przez średniowiecznych medyków walczących z dżumą, hełm, przypominający rycerską misiurę, osłaniającą głowę wojownika przed uderzeniem wrogiego miecza, maski gazowe, chroniące przed atakami chemicznymi m.in. podczas I i II Wojny Światowej, a nawet – drewniany spinacz do bielizny, zaciśnięty na pewnym, wyjątkowo długim i wścibskim, nosie, lekkomyślnie wystawionym poza bezpieczną przestrzeń metalowej osłony. Piotr Nogaj miesza ze sobą przyszłość i przeszłość po to, by tak naprawdę przedstawić w swoich obrazach celną, choć niezbyt optymistyczną, diagnozę świata teraźniejszego. Nie odnajdziemy tu jednak moralizatorstwa – a raczej liryczną, przepełnioną melancholią opowieść o kondycji człowieka współczesnego. Choć pędzący w szaleńczym tempie świat ulega nieustającym przemianom, a rozwój techniki wydaje się być niepowstrzymany – my, ludzie, od wieków pozostajemy tacy sami. Delikatni i wrażliwi, chyba coraz bardziej samotni, ukrywamy się za stworzoną przez nas samych technologią, pokładamy w niej nadmierną ufność i nadzieję, choć tak naprawdę wciąż pozostajemy żałośnie bezbronni wobec wszelkich zagrożeń, katastrof i plag, które spadają na nas właśnie wtedy, gdy zaczynamy nabierać niczym nieuzasadnionego, aroganckiego przekonania o własnej potędze i wszechmocy.

– Marcin Krajewski

 

Kim jestem? Z pewnością nie jestem artystą konceptualnym, ani malarzem realistą. Moim tworzywem jest образ (obraz). Moim zajęciem – образотворче мистецтво (obrazotvorche mystetstvo). To termin, który w języku ukraińskim oznacza sztukę wysoką, lecz jego etymologia jest niezwykle odmienna od angielskiego „fine – arts”. Ukraińskie słowo образ oznacza wyobrażenie, przedstawienie, znak, znaczeniowo bliższe jest angielskiemu „image” niż „painting”. Myślę, że można mnie nazwać obrazotwórcą. Tworzę obrazy, kreuję wyobrażenia, komponuję znaki, powołuję do życia przedstawienia, by odkryć i przedstawić odpowiedź na pytanie, co to znaczy być człowiekiem.

Nie ulega wątpliwość, że malarska twórczość Nickity Tsoya, młodego artysty pochodzącego z Ukrainy, lecz budzącego niezwykłe zainteresowanie w kraju nad Wisłą, koncentruje się wokół człowieka. W jego obrazach na pierwszy plan wysuwa się sfera cielesności. Malarz przedstawia widzowi ludzkie ciało, najczęściej widziane z biologicznego, a nawet medycznego punktu widzenia. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że artysta przedstawia jedynie udoskonalony w procesie ewolucji zbiór tkanek miękkich, korpusy i kończyny wyrzeźbione przez naturę, stanowiące tworzywo dla zręcznych dłoni chirurgów i patologów. To prawda, w obrazach Nickity Tsoya odnajdujemy cielesność w jej najbardziej biologicznym aspekcie, zdeformowaną do granic rozpoznawalności, płynną, podlegającą nieustannym przemianom. Artysta nie spogląda jednak na swoich modeli przez laboratoryjny mikroskop. Fascynacja ludzkim ciałem w twórczości malarza swój początek bierze z uważnych studiów odlewów rzymskich rzeźb i skrupulatnego śledzenia zarysów mięśni przedstawionych w ułomnych gipsach zalegających w podziemiach kijowskiej Akademii. Początkowo antyczny i biblijny kontekst zajmował zresztą pierwszoplanową rolę w obrazach Nickity. Malarza długo fascynował sam proces deformacji kanonu. W późniejszych latach jednak, podążając śladami eksperymentów formalnych, Tsoy wypracował autorską, niezwykle oryginalną, technikę malowania, która stała się charakterystyczna dla jego twórczości z lat 2016 – 2017 i znacząco wpłynęła również na sferę treściową przedstawienia. Na beżowym, surowym, niezagruntowanym płótnie, artysta zaczął kreślić ludzkie sylwetki jedynie przy pomocy cienko kładzionej, transparentnej białej farby. Modelunek był niezwykle delikatny i subtelny, cienie pojawiały się tam, gdzie nie dotarł biały pigment. Obrazy powstawały w bardzo krótkim czasie, podczas jednej sesji malarskiej, co wykluczało jakiekolwiek poprawki. Ręka prowadząca pędzel musiała więc działać pewnie i bezbłędnie. Wykorzystanie tej oryginalnej techniki sprawiło, że podczas krótkiego, intuicyjnego aktu twórczego, artysta powoływał do istnienia na powierzchni płótna zagadkowe, wręcz paradoksalne przedstawienia. Bo choć ciała, które ukazywał Nickita Tsoy, są ogromnych, a nawet monumentalnych rozmiarów, mięśnie i tkanki przerośnięte i guzowate, a silnie zdeformowane sylwetki często stapiały się w jedną masę, to jednak nie możemy oprzeć się wrażeniu pewnej lekkości. To co masywne, ciężkie i przyziemne, Tsoy przedstawił jako nierealne, duchowe i eteryczne. Obrazy z tego cyklu można było obejrzeć w Pragalerii w 2017 roku, podczas indywidualnej wystawy artysty p.t.: BODY / SOMA.

Zarówno forma jak i treść obrazów Nickity Tsoya podlega nieustannej ewolucji. Mogli się o tym przekonać naocznie widzowie, którzy odwiedzili Pragalerię w październiku 2019 roku, podczas trwania drugiej, indywidualnej wystawy ukraińskiego malarza p.t.: Humperdoo. Choć człowiek z jego cielesnością pozostawał nadal w centrum kompozycji niemal wszystkich obrazów, to jednak dostrzec można było, że podczas prac nad nowym cyklem artysta czerpał garściami inspiracje ze współczesnej popkultury. Nickita Tsoy zaprezentował wizualne przedstawienie wyobraźni zbiorowej, panteon współczesnych bożków, demonów, aniołów i muz, katalog „Nowych Mitologii” ludzkości w erze globalizmu. Nie uczynił tego jednak z kronikarską oschłością. Jego płótna wypełniały połączone ze sobą nierozerwalnie: liryzm, melancholia oraz ironia, a sieć skojarzeń upleciona została niezwykle subtelnie. Wchodzący w przestrzeń ekspozycji odbiorca mógł więc zobaczyć m.in.: ubranych w markowe ciuchy, smutnych, młodych ludzi o szklistym spojrzeniu, tajemniczego mężczyznę, chowającego twarz pod maską jednorożca (jakby w ten sposób spełniał swoje marzenie o życiu w magicznej, na pewno szczęśliwszej, krainie) a także wyłupiastookiego Cthulhu z lovecroftowskiego uniwersum, który w obrazie artysty przypomina bardziej biologiczne kuriozum wyciągnięte ze słoika z formaliną w laboratorium szalonego naukowca niż budzącego niewysłowioną grozę Wielkiego Przedwiecznego.

Pomimo istotnej zmiany w formie ostatnich obrazów, uważny widz, znający wcześniejszą twórczość artysty, z pewnością nadal odnajdzie w nich charakterystyczny dla Tsoya, jakby postbaconowski, ale wciąż unikalny i wymykający się wszelkim porównaniom, styl malarski. Przedstawione postacie, potężne, zbudowane z mięśni, mięsa, guzków i tkanek, poddawane są zaskakującym deformacjom. Szczególnie ciekawe zabiegi formalne stosuje Tsoy w niewielkich płótnach z cyklu Stranded, gdzie przestawia serię portretów, których twarze, powykrzywiane w grymasach, rozpływają się i roztapiają dzięki zamaszystym, szerokim pociągnięciom pędzla. Obrazy te, na poziomie formalnym, postrzegać można jako studium ruchu, dowód na wnikliwą obserwację natury przez artystę, który, przyglądając się z bliska ludzkim twarzom, wyciąga z otaczającego go świata detal, osadza w nowym, neutralnym kontekście, a następnie przekształca, przepracowuje tak długo, dopóki nie stanie się zupełnie nowym motywem. Dzięki takiemu sposobowi pracy malarskiej, artyście udaje się, poprzez kształtowanie formy, stworzyć również nową treść. Siły fizyczne, działające na ciało i wprawiające je w ruch od zewnątrz, utrwalone w płótnach Tsoya, stają się również wizualnym przedstawieniem energii i emocji poruszających wnętrze człowieka. Świat przeżyć wewnętrznych splata się ze światem zewnętrznym, emocje i uczucia odnajdują swoje odzwierciedlenie w fizjonomii. Jest więc to też, a może przede wszystkim, malarstwo opowiadające o dialogu człowieka ze światem wokół niego, o rozmowie z samym sobą, ukazujące w niesłychanie oryginalny sposób piękno ludzkiej melancholii.

– Marcin Krajewski

Kreski Kacpra Bożka generują komplikacje. Rysowane przez artystę linie nieuchronnie prowadzą do konkretnej kompozycji, oferując odbiorcy zapis myśli, doznań i wrażeń, być może w formie fantastycznej kroniki spisanej przez grafika. Mnogość kontekstów, źródeł, doktryn i inspiracji literackich zawartych w pracach Kacpra Bożka czyni z arkusza zadrukowanego papieru fantastyczno-filozoficzną mapę, w duchu niemal epoki Romantyzmu, kiedy to artyści zaczęli pracować dla idei tworzenia.

Pierwszą kreskę, w przypadku Kacpra Bożka, można by porównać do połowy drogi osiągniętej przez peregrynanta. Wydaje się, że przed pierwszym zarysowaniem założonego na blasze werniksu, twórca odbył mozolną podróż wewnętrzną, by dotrzeć do punktu, w którym obsesyjna potrzeba rysowania musi znaleźć ujście. Można domniemywać, że tak powstaje pierwszy szkic i odbitka, której kompozycja ulega kolejnym komplikacjom, ukazując się na gotowej grafice w formie następnych warstw obrazu, jednocześnie będąc pogłębieniem nurtującego grafika tematu. Gotowa kompozycja to zapis. Czasem symultaniczny – jak na przykład u Hieronima Bosch’a czy Pietera Bruegel’a. Sądzić można jednak, że to co najważniejsze dokonało się już wcześniej, w momencie, gdy twórca stanął na rozdrożu. Gdy dzieło jest już gotowe, to odbiorca staje przed drugą częścią zadania – próbą zgłębienia kolejnych warstw rysunku i odkrycia fantastycznego świata historii i literatury, które zmuszają artystę do pracy twórczej. Bywa, że Kacper Bożek przychodzi widzowi z pomocą – na przykład wtedy, gdy opracowuje grafiki inspirowane istniejącymi wcześniej dziełami kultury. Warto wymienić tu chociażby słynną tekę 12 ilustracji do powieści Michaiła Bułhakowa „Mistrz i Małgorzata” lub pracę doktorską artysty – cykl kompozycji oparty na doświadczeniach Jana Potockiego i jego dziele „Rękopis znaleziony w Saragossie”. Czasem jednak narracja Kacpra Bożka zostaje spisana przez samego autora, nie tylko rylcem na płycie, ale również piórem, jak było w przypadku serii przedstawień „Ul. Humberta”.

Grafika to praca, w której myśli się rękami[1] – mówi Kacper Bożek. Idąc dalej tym tropem można stwierdzić, że: „czuje się nie tylko nosem, ale także oczami”. To właśnie niezwykle wrażliwe oko Kacpra Bożka sprawiło, że szczególnie docenił on grafiki niemieckich mistrzów, takich jak: Albrecht Dürer, Martin Schongauer, Heinrich Aldegrever. Artysta czerpie również inspiracje m.in. z Flamandzkiego malarstwa Hansa Memlinga, ale także obrazów filmowych, jak na przykład: „Nosferatu – symfonia grozy” w reżyserii Friedricha Wilhelma Murnaua. Bogatym źródłem ikonograficznym dla Kacpra Bożka mogły być również przedstawienia z średniowiecznych bestiariuszy oraz „Ikonologii” Cesare Ripa. Jednakże nie tylko historyczne niuanse obrazowania bestii, smoków, diabłów, przedziwnych zwierząt, rycerzy, które były obdarzone znaczeniem symbolicznym i często magicznym, leżą u źródła pracy twórczej Kacpra Bożka. Stanowią one jedynie proste skojarzenie z zabawną grą słowną, w jaką wciąga nas artysta, samodzielnie tworząc groteskowe legendy, czasem wykorzystując powiązania potworków, diabłów i bożków, w kontekście własnego nazwiska.

[1] Marcin Krajewski, Kacper Bożek, w: „Arteon. Magazyn o sztuce”, nr 4 (2019).

Figury Małgorzaty Kot, rzeźbiarki i projektantki tworzącej w Krakowie w ramach projektu Dydo Decor, z pewnością wyróżniają się na tle współczesnej, polskiej ceramiki. W ciągu ostatnich lat artystka wypracowała swój charakterystyczny, łatwo rozpoznawalny styl, na który składają się: animalistyczna tematyka, elegancja formy, bogactwo koloru i dużo doza humoru.

Małgorzata Kot czerpie nieustanną inspirację ze świata bliskiej nam fauny, tworząc lśniące, pełne wdzięku i elegancji, przedstawienia zwierząt. W katalogu jej prac odnajdziemy zabawne świnki, owce, dzikie ptaki (np. bażanty i głuszce), barany o dekoracyjnie zakręconych rogach, pojedyncze lub ustawione jeden na drugim, tworzące specyficzną piramidę zwierząt, zupełnie nieklasyczną kolumnę. Szczególnym wdziękiem odznacza się kaczka o złotym dziobie, pękatym korpusie, wysiadująca kolorowe, nakrapiane jajko, jakby wyjęte z czyjegoś koszyka wielkanocnego. Nie sposób nie zauważyć, że poza kilkoma wyjątkami (takimi jak np. monumentalna figura Kazuara lub Maskonura), Małgorzatę Kot inspiruje rodzima fauna i flora. Choć artystka swoje figury ozdabia nowoczesną dekoracją malarską, to jednak w jej rzeźbach odnaleźć można ducha tradycji, afirmację polskości, współczesną, elegancką pochwałę życia w otoczeniu sielskiej natury.

Pod względem formalnym figury Małgorzaty Kot przywołują skojarzenia z najlepszymi tradycjami europejskiej rzeźby i polskiego wzornictwa okresu Art Déco. Jej projekty odznaczają się niezwykłą elegancją kształtów, subtelnością opracowania detalu, coraz rzadszą we współczesnych czasach szlachetnością wykonania oraz użytych materiałów. Zakręcone rogi baranów, ulegające geometryzacji, wachlarzowe ogony dzikich ptaków – to elementy, które odnoszą nas do form przedwojennej polskiej rzeźby i dekoracji wnętrz lat ’30 XX wieku. Nie bez znaczenia jest również fakt, że każdy z modeli artystki, dostępny w różnych rozmiarach, pokrywany jest odmienną, ręcznie wykonaną dekoracją malarską. Modele PICASSO odznaczają się geometrycznymi, pasowymi zdobieniami, RASTER, DOTS i COLLOR DOTS – wielobarwnymi, równomiernie rozłożonymi kropkami, GRILL – to kratki, utworzone z falujących, krzyżujących się linii. W poszukiwaniu inspiracji, Małgorzata Kot sięga również do awangardowego malarstwa europejskiego. Modele FC i LINE OP z pewnością przywołują na myśl geometryczne kompozycje Pieta Mondrian’a, optyczne eksperymenty twórców sztuki Op-art oraz nawiązania do kultury masowej artystów z nurtu Pop-art. Kolory zawsze są żywe, zestawienia kontrastowe. Jeśli do tego dodamy jeszcze pobłysk złota, które pojawia się w dekoracji wielu figur, to razem otrzymamy wręcz oszałamiające feerią barw ceramiczne stado.

Nie ulega wątpliwości, że zwierzęta Małgorzaty Kot charakteryzują się niezwykłym wdziękiem, elegancją i kunsztem wykonania, a jednocześnie pozostają lekkie, zabawne, może nawet ironiczne. Artystka często nadaje im dowcipne tytułu, wywiedzione od wydawanych przez nie dźwięków. Kaczka to KWA KWA, Świnia – HRUM, Kogut – KUKURYK. Również ich dekoracja często może budzić uśmiech na twarzy widza. Bo czy świnka – złoczyńca, ubrana w czarno – białe paski, z opaską na oczy, którą zawsze zakładają stereotypowi przestępcy w animowanych filmach, ozdobiona czerwoną kokardą, nie rozbawi nawet największego ponuraka? Właśnie dlatego, oprócz podziwu dla ich wizualnego piękna i technicznej wirtuozerii autorki, zwierzęta Małgorzaty Kot wzbudzają również szczególną czułość, autentyczną i szczerą sympatię, które powodują, iż pragniemy, aby znalazły dla siebie miejsce w naszych domach.

Marcin Krajewski

W mojej twórczości najważniejszym środkiem ekspresji jest znak graficzny. Jest on bowiem dla mnie czymś w rodzaju dramy – małej formy teatralnej, za pomocą której zapraszam widza do kreowanego przeze mnie świata emocji oraz wrażeń nasyconych intensywnym kolorem. To, co dzieje się na moich obrazach jest zawsze czymś „pomiędzy”. Pomiędzy mną, a światem. Pomiędzy określoną geometrycznie formą a nieograniczonym, swobodnym gestem malarskim, który tę formę rozbija. Każdorazowo pusta przestrzeń płótna krok po kroku zapełnia się emocjami moimi, a także emocjami widza, który w metaforycznym ujęciu zawsze stoi gdzieś pomiędzy.

 

            W swojej twórczości Agata Kosmala świadomie unika opisowego języka, posługuje się abstrakcją, by uciec od dosłowności, która tkwi w znajomych kształtach ludzi i przedmiotów. Obrazy artystki szepczą więc wprost do naszych zmysłów, pobudzając emocje, które nie zawsze umiemy nazwać. Choć odnajdujemy w nich mnogość barw i ślady szerokiego gestu malarskiego, to jednak tchną spokojem, uwodzą lirycznością i wzbudzają zaciekawienie tajemnicą, która się w nich kryje. Agata Kosmala tworzy w skupieniu, kontempluje niuanse kompozycji, która dopiero zaistnieje, niczym japoński kaligraf analizuje każdy ruch dłoni, rzadko pozwalając, by prowadziła ją wyłącznie intuicja. W jej płótnach znajdują miejsce spotkania dynamiczny ślad pędzla i przemyślana, minimalistyczna kompozycja. Szukając wyciszenia, ostrożnie dobiera środki malarskie, wierząc, że mniej, znaczy więcej. Świat, który buduje na powierzchni płótna jest subtelny, tajemniczy, elegancki i eteryczny. Jeśli w jej obrazach pojawia się błyszczący złotem szlagmetal, to wyłącznie w detalu, pobłyskując punktowo. Choć czasem zdarza jej się rozpryskiwać farbę na płótno, to jednak zawsze dba o to, by było to kilka kropel, które spadną w odpowiednim miejscu, nadając kompozycji wrażenie lekkości i niemal biżuteryjnej dekoracyjności. Gest, intuicja i przypadek podporządkowane są rozumowi, pojawiają się wyłącznie ramach wcześniej ustalonego planu. Jak mówi sama artystka: To malarstwo gestu, ale nie szybkich decyzji.

            W twórczości Agaty Kosmali niezwykle ważną rolę pełnią motywy księżyca oraz linii horyzontu. Artystkę fascynuje to, czego nie widzą nasze oczy, co na zawsze pozostaje zakryte i niepoznane. Ciemna strona księżyca, której nigdy nie zobaczymy z Ziemi, pejzaż ukryty za linią horyzontu. To miejsca tajemnicze, o których wiemy, że istnieją, ale które możemy poznawać jedynie przy użyciu własnej wyobraźni. Lśniący na niebie księżyc, choć sprawia wrażenie zimnego, lśni tylko dlatego, że odbija ciepłe promienie słońca. Właśnie kontrasty temperatur interesują artystkę szczególnie. Agata Kosmala dostrzega w zestawieniu ciepła i chłodu nawiązanie do dualizmu ludzkiej natury. W swoich obrazach łączy tony gorące i zimne, złoty i srebrny szlagmetal, materiał surowego płótna z pastelowymi barwami. Dzięki temu tworzy małe mikroświaty, w których zamyka całą paletę nastrojów i stanów emocjonalnych. Choć emocje, które przedstawia, często są w opozycji wobec siebie, to jednak, na powierzchni jej płócien, w magiczny sposób zaczynają się dopełniać, tworząc harmonijną, zrównoważoną kompozycję, w której zamknięto liryczną opowieść o dwoistości ludzkiej natury i kosmosu.

 

Marcin Krajewski