Praczłowiek z obrazów Wojciecha Pietrasza kieruje się podstawowymi instynktami: przetrwania i przedłużenia gatunku. Kobiety rodzą dzieci w bólach, zanurzone w błocie, pokryte kurzem. Mężczyźni polują i walczą o ogień. Wojciech Pietrasz przedstawia na ogół momenty przełomowe, istotne wydarzenia w życiu swoich bohaterów z dużą dozą liryzmu, a nawet czułości. W jego płótnach odnajdujemy symboliczne figury, rozpadające się totemy, mięsne idole. Duszę tych niesamowitych postaci przepełnia znajoma tęsknota, napędza do działania wiecznie nienasycony głód miłości, spowija ich identyczna melancholia, która towarzyszy również człowiekowi współczesnemu. Pietrasz nie uważa za konieczne, by oszczędzać widzowi drastycznych scen porodu czy defekacji, które stanowią nieodłączny element ludzkiej egzystencji – od zawsze. Nie idealizuje, ale również nie epatuje brzydotą, nie pragnie szokować. Artysta dostrzega naturalne piękno w tym co, w dzisiejszych czasach, w których desperacko pragniemy odciąć się od naszych zwierzęcych korzeni, uznajemy za brzydkie, niestosowne, wstydliwe, poddane wizualnemu tabu.
Ta treściowa dwoistość tego co dzikie i liryczne, surowe i jednocześnie melancholijne znajduje również wyraz w formie najnowszych obrazów artysty. Wojciech Pietrasz, jak do tej pory, nakłada ciężkie, grube impasty, buduje wolumen postaci przy pomocy spływającej, rozbryzgującej się kaskadami mięsistej farby. Coraz częściej jednak, w jego pracach pojawia się charakterystyczne napięcie, wynikające z zestawienia w obrębie jednej kompozycji partii opracowanych impastowo i niemal idealnie gładkich. Artysta sięga po elementy semi-abstrakcyjne, proste kształty geometryczne, które zestawia z formami organicznymi. Żywe, ostre kolory, rozżarzone czerwienie, nasycone żółcienie oraz pomarańcze kontrastuje z uspokojonymi szarościami i delikatnymi, powietrznymi błękitami. Niezwykle istotna staje się również nowa, hermetyczna, niemal mistyczna symbolika, przy pomocy której malarz jest w stanie, unikając ilustracyjności i dosłowności, zwizualizować stany psychiczne, emocjonalne rozterki swoich bohaterów. Czyni to w sposób niedopowiedziany, pozostawia odbiorcy przyjemność płynącą z odkrywania własnych interpretacji i znaczeń czarnych zwierciadeł, latarni wzniesionych z ludzkiego mięsa i kości czy też powtarzającego się motywu pulsującego echa, otaczającego owalną aureolą medytujące w kwiecie lotosu rozdarte, przegniłe ciało.
Niebylec – to rodzinna miejscowość Wojciecha Pietrasza, to oaza w której odpoczywa i zbliża się do natury. Relacja ze światem przyrody zawsze była dla artysty niezwykle ważna. Wojciech Pietrasz zanurza dłonie w wilgotnej ziemi, brudzi się gliną, czerpie energię z bycia z nią w bliskim kontakcie fizycznym – stąd pewnie jego fascynacja czasami, kiedy człowiek był wobec tej natury najbliżej, kiedy stanowiła ona jego naturalne środowisko, kiedy poeci nie zdążyli jeszcze jej zbanalizować, zanim ustanowiony został kulturowy podział na to co estetyczne i nieestetyczne, piękne i brzydkie, kiedy wilgotna, czarna gleba, wijące się robactwo czy gnijące liście nie były postrzegane jako przeciwieństwa, lecz raczej dopełnienie kwitnących kwiatów i drzew. To zresztą bardzo charakterystyczne dla sztuki Pietrasza – w jego płótnach, praktycznie od zawsze, miłość nie może istnieć bez nienawiści, nadzieja przeplata się z utratą, ze śmierci wypływa nowe życie, nowonarodzona istota od samego początku żyje w cieniu nadchodzącej śmierci. W warstwie semantycznej nazwa rodzinnej miejscowości artysty zawiera w sobie poprzedzony negacją czasownik „być”. Niebylec – ten którego nie było. Jest więc to nie tylko miejsce realne, w którym wszystko zaczęło się dla artysty, ale także fantasmagoryczna przestrzeń poza czasem i przestrzenią, wyimaginowany, utopijny, malarski habitat wrażliwego, żyjącego blisko natury, na poły współczesnego – na poły prehistorycznego człowieka, w którym symbolicznie splatają się oba końce ludzkiej historii.
Marcin Krajewski