Artysta Tygodnia: Nickita Tsoy
Kim jestem? Z pewnością nie jestem artystą konceptualnym, ani malarzem realistą. Moim tworzywem jest образ (obraz). Moim zajęciem – образотворче мистецтво (obrazotvorche mystetstvo). To termin, który w języku ukraińskim oznacza sztukę wysoką, lecz jego etymologia jest niezwykle odmienna od angielskiego „fine – arts”. Ukraińskie słowo образ oznacza wyobrażenie, przedstawienie, znak, znaczeniowo bliższe jest angielskiemu „image” niż „painting”. Myślę, że można mnie nazwać obrazotwórcą. Tworzę obrazy, kreuję wyobrażenia, komponuję znaki, powołuję do życia przedstawienia, by odkryć i przedstawić odpowiedź na pytanie, co to znaczy być człowiekiem.
Nie ulega wątpliwość, że malarska twórczość Nickity Tsoya, młodego artysty pochodzącego z Ukrainy, lecz budzącego niezwykłe zainteresowanie w kraju nad Wisłą, koncentruje się wokół człowieka. W jego obrazach na pierwszy plan wysuwa się sfera cielesności. Malarz przedstawia widzowi ludzkie ciało, najczęściej widziane z biologicznego, a nawet medycznego punktu widzenia. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że artysta przedstawia jedynie udoskonalony w procesie ewolucji zbiór tkanek miękkich, korpusy i kończyny wyrzeźbione przez naturę, stanowiące tworzywo dla zręcznych dłoni chirurgów i patologów. To prawda, w obrazach Nickity Tsoya odnajdujemy cielesność w jej najbardziej biologicznym aspekcie, zdeformowaną do granic rozpoznawalności, płynną, podlegającą nieustannym przemianom. Artysta nie spogląda jednak na swoich modeli przez laboratoryjny mikroskop. Fascynacja ludzkim ciałem w twórczości malarza swój początek bierze z uważnych studiów odlewów rzymskich rzeźb i skrupulatnego śledzenia zarysów mięśni przedstawionych w ułomnych gipsach zalegających w podziemiach kijowskiej Akademii. Początkowo antyczny i biblijny kontekst zajmował zresztą pierwszoplanową rolę w obrazach Nickity. Malarza długo fascynował sam proces deformacji kanonu. W późniejszych latach jednak, podążając śladami eksperymentów formalnych, Tsoy wypracował autorską, niezwykle oryginalną, technikę malowania, która stała się charakterystyczna dla jego twórczości z lat 2016 – 2017 i znacząco wpłynęła również na sferę treściową przedstawienia. Na beżowym, surowym, niezagruntowanym płótnie, artysta zaczął kreślić ludzkie sylwetki jedynie przy pomocy cienko kładzionej, transparentnej białej farby. Modelunek był niezwykle delikatny i subtelny, cienie pojawiały się tam, gdzie nie dotarł biały pigment. Obrazy powstawały w bardzo krótkim czasie, podczas jednej sesji malarskiej, co wykluczało jakiekolwiek poprawki. Ręka prowadząca pędzel musiała więc działać pewnie i bezbłędnie. Wykorzystanie tej oryginalnej techniki sprawiło, że podczas krótkiego, intuicyjnego aktu twórczego, artysta powoływał do istnienia na powierzchni płótna zagadkowe, wręcz paradoksalne przedstawienia. Bo choć ciała, które ukazywał Nickita Tsoy, są ogromnych, a nawet monumentalnych rozmiarów, mięśnie i tkanki przerośnięte i guzowate, a silnie zdeformowane sylwetki często stapiały się w jedną masę, to jednak nie możemy oprzeć się wrażeniu pewnej lekkości. To co masywne, ciężkie i przyziemne, Tsoy przedstawił jako nierealne, duchowe i eteryczne. Obrazy z tego cyklu można było obejrzeć w Pragalerii w 2017 roku, podczas indywidualnej wystawy artysty p.t.: BODY / SOMA.
Zarówno forma jak i treść obrazów Nickity Tsoya podlega nieustannej ewolucji. Mogli się o tym przekonać naocznie widzowie, którzy odwiedzili Pragalerię w październiku 2019 roku, podczas trwania drugiej, indywidualnej wystawy ukraińskiego malarza p.t.: Humperdoo. Choć człowiek z jego cielesnością pozostawał nadal w centrum kompozycji niemal wszystkich obrazów, to jednak dostrzec można było, że podczas prac nad nowym cyklem artysta czerpał garściami inspiracje ze współczesnej popkultury. Nickita Tsoy zaprezentował wizualne przedstawienie wyobraźni zbiorowej, panteon współczesnych bożków, demonów, aniołów i muz, katalog „Nowych Mitologii” ludzkości w erze globalizmu. Nie uczynił tego jednak z kronikarską oschłością. Jego płótna wypełniały połączone ze sobą nierozerwalnie: liryzm, melancholia oraz ironia, a sieć skojarzeń upleciona została niezwykle subtelnie. Wchodzący w przestrzeń ekspozycji odbiorca mógł więc zobaczyć m.in.: ubranych w markowe ciuchy, smutnych, młodych ludzi o szklistym spojrzeniu, tajemniczego mężczyznę, chowającego twarz pod maską jednorożca (jakby w ten sposób spełniał swoje marzenie o życiu w magicznej, na pewno szczęśliwszej, krainie) a także wyłupiastookiego Cthulhu z lovecroftowskiego uniwersum, który w obrazie artysty przypomina bardziej biologiczne kuriozum wyciągnięte ze słoika z formaliną w laboratorium szalonego naukowca niż budzącego niewysłowioną grozę Wielkiego Przedwiecznego.
Pomimo istotnej zmiany w formie ostatnich obrazów, uważny widz, znający wcześniejszą twórczość artysty, z pewnością nadal odnajdzie w nich charakterystyczny dla Tsoya, jakby postbaconowski, ale wciąż unikalny i wymykający się wszelkim porównaniom, styl malarski. Przedstawione postacie, potężne, zbudowane z mięśni, mięsa, guzków i tkanek, poddawane są zaskakującym deformacjom. Szczególnie ciekawe zabiegi formalne stosuje Tsoy w niewielkich płótnach z cyklu Stranded, gdzie przestawia serię portretów, których twarze, powykrzywiane w grymasach, rozpływają się i roztapiają dzięki zamaszystym, szerokim pociągnięciom pędzla. Obrazy te, na poziomie formalnym, postrzegać można jako studium ruchu, dowód na wnikliwą obserwację natury przez artystę, który, przyglądając się z bliska ludzkim twarzom, wyciąga z otaczającego go świata detal, osadza w nowym, neutralnym kontekście, a następnie przekształca, przepracowuje tak długo, dopóki nie stanie się zupełnie nowym motywem. Dzięki takiemu sposobowi pracy malarskiej, artyście udaje się, poprzez kształtowanie formy, stworzyć również nową treść. Siły fizyczne, działające na ciało i wprawiające je w ruch od zewnątrz, utrwalone w płótnach Tsoya, stają się również wizualnym przedstawieniem energii i emocji poruszających wnętrze człowieka. Świat przeżyć wewnętrznych splata się ze światem zewnętrznym, emocje i uczucia odnajdują swoje odzwierciedlenie w fizjonomii. Jest więc to też, a może przede wszystkim, malarstwo opowiadające o dialogu człowieka ze światem wokół niego, o rozmowie z samym sobą, ukazujące w niesłychanie oryginalny sposób piękno ludzkiej melancholii.
– Marcin Krajewski