Artysta Tygodnia: Dawid Zdobylak
Dawid Zdobylak
Praca dyplomowa ASP Kraków
Wstęp
Żeby tworzyć potrzebna mi jest natura, to co już istnieje. Zachwyt nią. Oderwanie się od natury jest niemożliwe, wszystko od niej pochodzi. Rozumianej jako rzeczywistość widzialna i odczuwalna. Nie chcę i nie poruszam tematów hałaśliwych, politycznych czy społecznych. Nie odpowiada to mojej potrzebie odczuwania świata i sztuki.
W niniejszej pracy chcę pokazać rzeczy istotne dla mnie w malarstwie, mój punkt widzenia na poszukiwanie prawdy w rzeczywistości i otwarcie się na życie w dawnych dziełach, myślę że aktualnych już na zawsze, gdyż tak bliskich zwykłemu życiu.
Portret
Interesuje mnie „ciche życie” w twarzach rodziny czy przyjaciół, ich doświadczenie wewnętrzne, które twarz potrafi często ukazać lepiej niż rozmowa. Tak jak portret mojej mamy. Uchwycony podczas rozmowy w kuchni w cztery oczy. Zobaczyłem w jednej chwili obraz doświadczenia życiowego w świetle, zmarszczkach i kolorze cienkiej już skóry. Musiałem spróbować uchwycić tę prawdę. Takie zjawisko jest chwilą łaski twórczej. Rzadkim, ale autentycznym objawieniem.
Prawdziwy portret ma w sobie coś z ikony, pewien rodzaj sacrum. Jest to nie tyle wizerunek zewnętrzny, co wewnętrzny. Powierzchowność to tylko echo tego, co dzieje się wewnątrz każdego z nas. Jest prawdziwym, ale osłabionym dźwiękiem. Uważam, że malarz powinien umieć wzmocnić ten dźwięk, ukazując głębsze warstwy poznania obiektu w naszej świadomości. Prawda, mimo, że rzadko ją widzimy, jest jawna. Potrzebna do tego jest zbliżona do modlitwy kontemplacja świata widzialnego i odczuwalnego, a przy tym pokora, przyjęcie świata takim jak został stworzony. Poddać się światu, stać się jego obserwatorem i narzędziem. Moją uwagę zwróciły słowa Józefa Czapskiego zacytowane na plakacie z otwarcia pawilonu jego imienia: ,,Nie chodzi o realizm czy antyrealizm, ale o prawdę”. Jest to bardzo trudne do spełnienia i nie twierdzę, że to już potrafię, ale jest to moim celem na który mam całe życie.
Nie ukryję i nie mam zamiaru ukrywać mojej fascynacji tradycją europejską, zarówno zachodnią, jak i wschodnią. Stoję na ich pograniczu, wychowany w kulturze łacińskiej z prawosławnym wyznaniem. Bliskie mi jest malarstwo holenderskie, jak
i ikonostas pełen dawnych, często nieznanych mi świętych. Sądzę, że tym co je łączy jest umiłowanie prawdy, które widzę w dziełach zarówno Vermeera, Rembrandta, van Hoogstratena, jak i anonimowych pisarzy ikon.
Spośród dzieł Vermeera zachwycił mnie najbardziej jego mniej znany portret dziewczyny z kompozycją podobną do „Portretu dziewczyny z perłą”. Ten obraz nie przedstawia dziewczyny tak pięknej, można nawet by powiedzieć brzydkiej, być może upośledzonej, ale zdaje mi się być on wypełniony większym ciepłem i sympatią, ma w sobie coś z prawdziwej, nie udawanej historii.
Podobnie czuję autentyczność w obrazie Velázqueza „Triumf Bachusa”. Nie jest to uczta mitycznych bogów, niczym u Poussina. Velázquez sprowadza ich na ziemię. Są to zwyczajni i ciężko pracujący hiszpańscy chłopi. Velázquez dał nam obraz spotkania ludzi przy winie. Ludzi niedoskonałych, dalekich od bogów. Temat mitu jest dla nich tylko zabawną anegdotą, balem kostiumowym, nagłym pomysłem na urozmaicenie zabawy. Są prawdziwi i przez to nam bliscy. Podobne sceny pod sklepem monopolowym i w dzisiejszych czasach są bardzo łatwe do zobaczenia.
Martwa natura
Przedmioty żyją, nie są pasywne, jakby miała wskazywać nazwa gatunku. Skrywają tajemnice o sobie i człowieku, który pozostawił je świadomie lub nie, w takim a nie innym miejscu.
W obrazach przedstawiam przedmioty mojego codziennego użytku, warsztatu pracy malarskiej i rysunkowej, które po owocnym dniu zbierają się stopniowo zalegając na całym moim biurku. Pędzle, nożyczki, które mam od początku studiów, stosy papieru czy reprodukcji służących mi za pomoc i wskazówki. Ta martwa natura cały czas się zmienia. Dochodzą do niej lub odchodzą nowe i stare przedmioty, by w nocy zniknąć na parę godzin snu i zacząć odradzać się następnego ranka. Dzień po dniu.
Podobny klimat codzienności odczuwam w obrazach Samuela Dirksza van Hoogstratena. Zachwycają mnie szczegóły i precyzja z jaką zostały oddane przedmioty. Odblask na nożyczkach, włoski pióra, zgięcia czy grubość papieru. Są to te konkretne przedmioty jakich sam używał, powtarzalne w swojej funkcjonalności, ale jedyne naznaczone doświadczeniem ich użytkownika. Jego iluzjonistyczne martwe natury przekazują nam życie przedmiotów, które pewnie już nie istnieją, ale są z nami obecne. Nawet po czterech wiekach korzystamy z takich samych nożyczek, grzebieni czy rękawiczek, może tylko nie piszemy już listów.
Pejzaż
W pejzażu istotny jest dla mnie pewien nastrój obrazu. To co w pierwszej chwili ujrzałem. Zestawienia kolorów, warunki atmosferyczne a przede wszystkim światło, które kształtuje wrażenie. To najważniejsze i najprawdziwsze wrażenie jest dostępne nam tylko przez ułamek sekundy, gdy ujrzymy pierwszy raz zjawisko i w nasz umysł zapisze się jego istota, swoisty powidok prawdy pejzażu.
Takimi właśnie są dla mnie obrazy Caspara Davida Friedricha. Oglądając je uderza mnie piękno kontemplowanej przezeń przyrody. Z czasem mój wzrok przechodzi do niesamowicie oddanego szczegółu. Czuję radość, jaką mogła przenikać autora podczas malowania każdej gałęzi dębu czy sosny. Podziwiam również jego wysiłek i trud. Można oglądać te pejzaże bez końca, cały czas na nowo je odkrywając.
Maluję małe formaty, gdyż uważam, że nadają one pracy większą intymność. Odbiorca musi przez to zbliżyć się do nich, aby zobaczyć szczegół, pociągnięcia pędzla, drobne odcienie, zamazania, strukturę detali.
Dawid Zdobylak
Imponujące malarskie oeuvre Dawida Zdobylaka w bardzo dużej mierze składa się z miniatur. W niewielkich, często własnoręcznie oprawionych, płócienkach artysta zamyka proste, codzienne historie. Oglądamy zatem martwe natury, sceny z jego pracowni, intymne portrety z zacięciem psychologicznym, industrialne pejzaże – uproszczone, nieklasycznie skadrowane budynki fabryk i domów. Te płótna to małe okienka do innej rzeczywistości – z pozoru znajomej, otaczającej nas na co dzień, jednak po bliższym obcowaniu z dziełem zaczynamy odczuwać ich magię, porusza nas ich niezwykła, surrealna atmosfera, koi ich łagodność, pobudza nas do kontemplacji drzemiąca w nich melancholia. Obrazy Zdobylaka z pewnością wyróżniają się na tle krzykliwej, atakującej zmysły sztuki współczesnej. Odnajdujemy w nich przecież jego miłość do malarstwa holenderskiego, fascynację świętością obrazu, która do dziś przenika całą chrześcijańską sztukę sakralną (ze szczególnym uwzględnieniem roli ikony w kościele greckokatolickim i prawosławnym), czułe spojrzenia wrażliwca, podobne do tego, jakim obdarzali naturę romantyczni malarze XIX-wieku ale także syntetyczne spojrzenie na rzeczywistość, które znajdowało swój wyraz w kubizujących formach dzieł pionierów przedwojennej awangardy. Podczas aktu tworzenia, w jakiś cudowny sposób, artysta łączy ze sobą te odległe od siebie inspiracje, tworząc w efekcie opowieści, które wydają się nam być bardzo bliskie, niezwykle współczesne, dotykające naszych uczuć i emocji.
Obrazy Dawida Zdobylaka należy oglądać z bliska. Aby w pełni uszanować i zrozumieć twórczość artysty, widz musi wejść w intymny, bezpośredni kontakt z imago oraz jego fizycznym nośnikiem – materią malarską zakomponowaną na powierzchni płótna. Dopiero wtedy możemy dostrzec wszystkie szczegóły, docenić mistrzostwo kompozycji, podążać za prowadzoną przez twórcę narracją. Gdy nasza twarz zbliży się do płótna lub gdy weźmiemy obraz w ręce, czytając go, jakby był książką (dla mnie osobiście – jest to najlepszy sposób obcowania z dziełami Zdobylaka) dostrzeżemy wszystkie formalne „smaczki”, ślady pędzla, impasty, pozostawione grudki wyschniętej farby (aż chce się po nich wodzić palcem!), przejścia kolorystyczne (szczególnie fascynujące w partii słońca) które, na równi z tematem, budują ten niezwykły świat malarskich opowieści Dawida Zdobylaka.
Marcin Krajewski